Pierwszy nosorożec pojawił się w warszawskim zoo ponad 9 lat temu. Na potrzeby hodowli przerobiono wtedy budynek dawnej słoniarni. Dziś na specjalnym wybiegu można zobaczyć Kubę, Shakiri i Bysia.
Byś ma dopiero trzy miesiące i jest już drugim nosorożcem, który urodził się w ogrodzie zoologicznym w Warszawie. Jego starszy brat miał dwa lata, kiedy kilka miesięcy temu wyjechał do zoo we Francji. – Ten najmłodszy też najprawdopodobniej gdzieś pojedzie po dwóch latach. Raz, że to jest samiec, dwa, że nie ma tyle miejsca. To są zwierzęta terytorialne. Każde musi mieć swój rewir – mówi Adam Trochim, opiekun słoni i nosorożców w warszawskim zoo.
Ile lat Pan pracuje w zawodzie?
Adam Trochim: Pracuję już osiemnasty rok.
Od początku zajmował się Pan słoniami i nosorożcami?
Praktycznie tak. Słoniami zajmuje się już od dwunastu lat. Wcześniej byłem brygadzistą całego działu kopytnego, wtedy były u nas jeszcze słonie indyjskie.
Co w Pana pracy jest najciekawsze?
Przede wszystkim kontakt ze zwierzęciem. Jeśli jeszcze zwierzę jest kontaktowe, tak jak w przypadku słoni czy nosorożców, to w ogóle jest świetnie. Super, że można je czegoś nauczyć, że przywiązują się do człowieka. Jak mały się urodził, to musieliśmy się z nim trochę pobawić, przyzwyczajając tym samym do naszej obecności. Sam z siebie nas zaczepiał. Wtedy mogliśmy już uczyć go takich prostych rzeczy np. żeby się położył. Takie ciekawe rzeczy, a w przyszłości w miarę praktyczne, bardzo przydają się do obsługi tych zwierząt.
Nosorożce to ciężkie zwierzęta, które czasami ważą nawet 2,5 tony. Samica trochę mniej. I im te ogromne zwierzęta bardziej są przyzwyczajone do człowieka, tym więcej można z nimi zrobić zabiegów zootechnicznych typu korekcja racic czy pobieranie krwi. Nie trzeba zwierzęcia usypiać, tylko wystarczy jakiś trening w formie zabawy.

Opiekun karmi Shakiri i Bysia. Fot. Anna Kostecka
Rozumiem, że z nosorożcami można się zaprzyjaźnić?
Tak, tak samo jak ze słoniami. Wprawdzie mamy ograniczony kontakt z tymi zwierzętami, nie możemy bowiem wchodzić do boksów. Mimo wszystko ten kontakt jednak jest. Można zwierzę dotknąć, można je nakarmić czy wydać polecenie. Słonie są tak nauczone, że podają nogi na zewnątrz i wtedy robimy im korekcję kopyt czy też malujemy im te kopyta w celu zabezpieczenia przed wilgocią. Wiadomo, że na sawannie jest sucho, a kopyta inaczej się zachowują w takich mniej naturalnych warunkach. Inną ważna sprawą jest też pobieranie krwi. Łatwiej zwierzęciu pobrać krew, gdy wcześniej je odpowiednio z tym oswoimy. W razie choroby można postawić szybciej diagnozę.
Nosorożce muszą mieć jakieś specjalne warunki „mieszkaniowe”?
Oczywiście. Nie wiem, czy pani zauważyła ściółkę w ostatnim boksie. To jest typowa ściółka z kory sosnowej. Dlaczego z kory? Jest ona przede wszystkim kwaśna, poza tym nosorożce lubią ją jeść. Głównie chodzi jednak o to, że kora wpływa dobrze na ich nogi. Jest to bardzo duże zwierzę, które żyje na terenach bagiennych. I podłoże musi być miękkie. Nie może być betonu. W boksach jest guma. Duża masa ciała powoduje większy nacisk. W przypadku, gdy podłoże jest twarde, chorują stawy, chorują kopyta. Przy takiej masie ciała zdrowie jest narażone, zwierze choruje, nie wytrzymuje. Dlatego staramy się, by nosorożce miały jak najbardziej miękką ściółkę, dzięki której będą zdrowsze.

Najstarszy nosorożec, Kuba. Przyjechał do Warszawy z ogrodu zoologicznego w Berlinie. Fot. Anna Kostecka
Kuba przyjechał do nas jak miał dwa lata. Jest już w zoo 9 lat, no i odpukać na razie nic się nie dzieje. Poza tym doczekaliśmy się dwóch nowych nosorożców, to też o czymś świadczy. To znaczy, że zwierzęta mają dobre warunki i odpowiednią opiekę.
Dobre warunki dla nosorożców gwarantuje też odpowiednie nawilżenie. Teraz jest zima. Przy temperaturze, która panuje w boksach, jest sucho. Zwilżamy korę, żeby parowanie było większe. To jest dobre dla skóry nosorożców. Kuba na przykład nie chce korzystać z basenu wewnętrznego. Nie wiem czemu, być może boi się schodów. Zwierzęta są codziennie kąpane. Latam nie musimy tego robić ponieważ mają baseny zewnętrzne i same do nich wchodzą. Mają tam glinę i błoto.
Takie spa?
Tak. Mogą się wytarzać w tym błocie, co je zabezpiecza przed ukąszeniami komarów i much. Dzięki temu są spokojniejsze.
W zimie zwierzęta wychodzą na zewnątrz?
W zimie nosorożce też wychodzą na spacery, tym bardziej, gdy są takie zimy jak ta. Nosorożce mogą wychodzić, gdy temperatura nie przekracza minus pięciu stopni. Regulujemy czas pobytu na zewnątrz – godzina lub 20 minut. To zależy od tego, jaka jest temperatura i warunki atmosferyczne, czy pada czy nie pada. Przywiązujemy do tego dużą wagę.
Mały też już wychodzi. Wcześniej, jak był trochę młodszy nie wychodził, bo baliśmy się, że się przeziębi. Natomiast, jak temperatura wzrasta tej zimy nawet do 6-10 stopniej, szkoda byłoby go trzymać w środku. Musi rozruszać kości. Rośnie, potrzeba mu dużo ruchu, więc staramy się, jak najczęściej go wypuszczać.

Byś ma dopiero trzy miesiące. Fot. Anna Kostecka
A ile on ma już miesięcy?
W piątek, 23 stycznia skończył 3 miesiące. Urodził się 23 października.
Ile ważył jak się urodził?
Około 40 kg. Nie jest to możliwe do zbadania. Matka po porodzie jest tak poddenerwowana, że na krok go nie opuszcza. Trudno choć na chwilę małego od niej oddzielić, by postawić go na wagę. Ale z dnia na dzień, jak kręcimy się koło nich, samica zaczyna nam ufać i możemy czasami sobie wejść, pogłaskać małego. Czasami sam do nas wychodzi. Jak miał 5-6 dni zaczął wychodzić z boksu, bo był na tyle mały, że przechodził przez kraty i przychodził do nas się bawić. Korzystając z okazji, próbowaliśmy go do siebie przyzwyczajać, żeby zdobyć jego zaufanie. Samica przestała się denerwować, bo widziała, że z naszej strony nic mu nie grozi.

Kuba ma ranę koło rogu. Trzeba ją smarować specjalną maścią. Fot. Anna Kostecka
A czy zdarzają się jakieś niebezpieczne sytuacje?
Tak, oczywiście. To są dzikie zwierzęta. Stale trzeba uważać, no bo zwierzę może się wystraszyć, może niechcący przygnieść rękę czy nogę. A zdarzają się sytuacje, że musimy wejść na wybieg, nawet po to, by zrobić im paznokcie. Słoń poda nogę przez kratę, nosorożec nie. Musi się położyć, przy obsłudze konieczna jest obecność dwóch osób. Jedna, która go łaskocze w odpowiednie miejsce i uspokaja, odwraca uwagę. Dzięki temu on leży sobie spokojnie, śpi nawet. Druga osoba obcina i piłuje mu wtedy paznokcie, maluje je.
Trzeba uważać. Nawet, jak pani widziała, kiedy smarowałem ranę wokół rogu Kuby. Musieliśmy mu obciąć róg , bo sobie go tak zniszczył o kraty, aż popękał cały. Zaczął gnić. Jego nie bolało, jak obcinaliśmy. No, ale wymaga to też precyzji i zaufania ze strony zwierzaka. Musi czuć, że mu nie robimy krzywdy.
Który z nosorożców jest najtrudniejszy?
Do Kuby mam większe zaufanie, bo to jest samiec. Jest wobec nas łagodniejszy. Ktoś by pomyślał, że samiec to powinien być groźniejszy. A tu właśnie nie. Samica jest groźniejsza z uwagi na to, że wychowuje dziecko. W momencie, gdy ma tego małego, staje się bardziej ostrożna i trudniej jej zaufać. Trzeba mieć się na baczności. Ona jest spokojna, przed porodem pozwoliła się np. doić, bo sprawdzaliśmy, czy ma mleko. Teraz po porodzie musimy być ostrożniejsi.
Skąd imię wzięło imię nowego nosorożca?
Poprzedni też nazywał się Byś. Imię pochodzi od firmy, która sponsoruje zwierzęta.
A jak nazywa się matka?
Shikari.
A skąd takie imię?
Nie wiem, przyszła już takim imieniem z zoo ze Stuttgartu. Kuba natomiast pochodzi z Berlina.

Tablica w pokoju opiekunów. Fot. Anna Kostecka
Transport nosorożców musi być trudny? Jak wyglądają przygotowania?
Tak, bo to są duże zwierzaki. Muszą dostać wcześniej środki uspokajające, żeby się nie szamotały w klatce. Nie wiem, jak przebiegał transport zwierząt do nas, na ile były przyzwyczajone.
Kiedyś zamiast Shikari był razem z Kubą inny samiec. Pojechał do Anglii. On był starszy. Koordynator zadecydował, że on tam pójdzie, a Kuba zostanie u nas. Zamiast niego dostaliśmy Shikari.
Tamten samiec też był bardzo z nami związany. Akurat tu pracowała moja żona. Wszedł za nią jak pies do klatki, w której był potem przewożony. Staramy się tak przyzwyczaić zwierzęta, by miały do nas pełne zaufanie. To zresztą później brutalnie wygląda. Taka trochę zdrada przyjaciela, prawda? Ale niestety taka jest taka kolej rzeczy. Potem wszystkim łezka się w oku kreci, ale nie możemy zostawić zwierzaka u siebie z uwagi na to, że nie ma tyle miejsca. Ten najmłodszy też najprawdopodobniej gdzieś pojedzie po dwóch latach. Raz, że to jest samiec, dwa, że nie pozwalają na to nasze warunki lokalowe. To są zwierzęta terytorialne. Każde musi mieć swój rewir, swój wybieg. Dlatego też samiec i samica trzymane są oddzielnie. Łączą się tylko na okres godowy, który trwa tak naprawdę 24 godziny.
Ile nosorożców opuściło już warszawskie zoo?
Do tej pory dwa. Ten starszy samiec. I pierwszy samiec, który się u urodził. Dopiero niedawno rozpoczęliśmy hodowlę nosorożców. Prowadzimy ją od 9 lat.
Kiedy ten mały nosorożec wyjeżdżał ważył już 890 kg. Jeszcze nie miał dwóch lat, urodził się 25 grudnia 2012 roku, a wyjechał ostatniego dnia września 2014 roku, czyli 23 dni przed porodem tego następnego. W ostatniej chwili go oddaliśmy.
Dokąd wyjechał?
Do Bordeaux, tam jest takie małe zoo.
Czy przy nosorożcach trzeba pracować całą dobę?
Nie, ale zdarzą się sytuacje, że nasza obecność 24 godziny na dobę jest niezbędna. Wtedy na przykład, gdy spodziewamy się porodu, ewentualnie też wtedy, gdy jest krycie. W tym czasie musimy zostać na noc i dopilnować tego całego aktu. To jest duże przedsięwzięcie. I jest ono bardzo niebezpieczne, dla nas też. Miłość u nosorożców jest bardzo brutalna. Dochodzi aż do pierwszej krwi, ugryzień, uderzeń, złamań. W poprzednich kryciach samica złamała sobie róg. Uciekają przed samcem uderzyła w ogrodzenie. I zbiła ten róg właśnie. Krew się lała niesamowicie. Tak to wygląda dopóki samiec nie zdominuje samicy.
Przy porodzie znów trzeba uważać cały czas. Najpierw jest oczekiwanie. Musimy być na miejscu, kontrolować, czy coś złego się nie dzieje. Oczywiście mamy monitoring. Obserwujemy, czy poród przebiega prawidłowo czy musimy jednak ingerować.

Aby podać lek, opiekun musi najpierw przemyć Kubie ranę przy rogu. Fot. Anna Kostecka
Czy nosorożce często chorują?
Raczej nie. Tak naprawdę mieliśmy jeden taki przypadek. I był to przypadek śmiertelny. To był pierwszy nosorożec w naszym zoo. Przyjechał do nas z San Diego. Miał połamaną przez swojego tatusia szczękę. Miejsce, z którego go przywieziono, to nie był ogród zoologiczny, tylko park safari. Nosorożec miał operację chirurgiczną, jednak nadal miał niemiarowy zgryz, zęby się nie schodziły. I stąd wziął się stan pourazowy określany mianem „łykawości”. Z uwagi na to, że zęby nie zachodziły na siebie, zwierzak nie gryzł dobrze pokarmu. Łykał go. I przez to doszło do niestrawności, a potem skrętu jelit. Wyleczenie tego było niemożliwe, ze względu na ogromną masę zwierzęcia żadne szwy by nie wytrzymały. To była zima, bardzo dużo śniegu, nie można było go wypuścić na zewnątrz, by pobiegał. Ruch mógł mu wtedy pomóc. Było jednak bardzo ślisko i mróz minus 20 stopni. Nie było szans. Próbowaliśmy mu pomóc m.in. wlewając olej parafinowy do wewnątrz organizmu. Niestety się nie udało. Lekarze musieli go uśpić.
To był jednak jedyny taki przypadek u nas. Czasami pojawiają się jakieś otarcia, skaleczenia. To akurat na porządku dziennym, bo zwierzęta są duże. Jest tyle miejsc kolizyjnych, zwierze może się na przykład zadrapać o skałę.
Lubi Pan swoją pracę, prawda?
Z zawodu jestem technikiem weterynarii, pracowałem 15 lat w lecznicy dla zwierząt. Moją pasją zawsze były duże zwierzęta. I w ogrodzie zoologicznym też chciałem pracować z dużymi zwierzętami. I się spełniło.
Przy opiece nad nosorożcami pracuje też pana syn. Odziedziczył pasję?
Chyba tak. Najpierw żona, później syn. Cała rodzina.
Polub TwarzeWarszawy.pl na Facebooku
Obserwuj TwarzeWarszawy.pl na Twitterze
Poleć TwarzeWarszawy.pl w Google+
Śledź TwarzeWarszawy.pl na Wykopie