Kolonia Wawelberga na warszawskiej Woli. W jednym z mieszkań osiadł Andrzej Chybowski, który porzucił wygodną pracę w korporacji i zajął się ceramiką, a dokładnie japońskim raku. Jego prace doceniane są na świecie, ale w Polsce pozostają mało znane. Z artystą i jego żoną Ewą rozmawiamy o tym, dlaczego nad Wisłą ciągle nie docenia się sztuki i ceramiki.
Andrzej Chybowski: Ukończyłem resocjalizację, ale po studiach, jak to często bywa, zająłem się czymś innym. Wyjechałem z kraju, a po powrocie razem z żoną pracowaliśmy w korporacjach. Ceramika pojawiła się ok. 11 lat temu i była pomysłem na odstresowanie. Dowiedzieliśmy się o miejscu w Beskidzie Niskim, dokąd można było się wybrać na warsztaty. Miejsce okazało się magiczne, nie ma tam do dzisiaj prądu, wodę bierze się ze studni, a telefony nie mają zasięgu. Dla człowieka pracującego w stołecznym zgiełku to było cudowne. Tam od Jurka Szczepkowskiego nauczyłem się podstaw ceramiki. Na Czarnym byliśmy sześć razy – to tam po raz pierwszy zobaczyliśmy jak w nocy, w plenerze wypala się raku. W międzyczasie tutaj w Warszawie zacząłem chodzić na zajęcia. Szybko mnie to wciągnęło. Ceramika stała się odskocznią i wielką pasją. Z biegiem czasu okazało się, że moje prace są dobre i podobają się na świecie. Zaczęli mnie doceniać ludzie z branży. Wszystko to ostatecznie doprowadziło do tego, że ceramika stała się dla mnie pierwszoplanowym zajęciem.
Pracuje Pan w technice raku. Przyznam, że sam mam mgliste pojęcie o ceramice, a już o konkretnych technikach w zasadzie żadne. Na czym polega i czym charakteryzuje się raku?
Andrzej: Raku to technika, która narodziła się w XVI wieku w Japonii. Jej pochodzenie nie jest jednak tak jednoznaczne, bowiem wymyślił ją dostawca czarek do herbaty na dwór japońskiego cesarza, który wywodził się z Korei. W owym czasie na dworze organizowano pokazy wytwarzania ceramiki, goście mogli namalować literę nazwiska na czarce, a na końcu spotkania w czasie ceremonii picia herbaty skorzystać z oznaczonego przez siebie i już gotowego naczynia. Do Europy raku trafiło w końcu XIX wieku, a rozwinęło się dopiero w latach 40. XX wieku w USA i Europie. Wtedy też narodziły się wywodzące z raku nowe techniki i metody wypalania.

Wypał raku. Fot. Archiwum Andrzeja Chybowskiego
Raku polega na tym, że wstępnie wypalony przedmiot podgrzewany jest do temperatury około tysiąca stopni i po rozżarzeniu wyjmowany specjalnymi szczypcami. Następnie wkładany jest do jakiegoś dołka czy naczynia, wypełnionego łatwopalnymi materiałami, do którego zamykany jest dostęp powietrza. Następuje proces redukcji, w wyniku którego powstają kolory i oksydacje – efekt zależy m.in. od tlenków metali czy rodzaju szkliwa. Powstają różnego rodzaju kolory, odcienie, lustra, przebłyski, maty, które zawsze są niepowtarzalne. Przedmiot, który powstaje w ten sposób, staje się wyjątkowy. Nawet artysta, który jest w stanie stworzyć obiekt o takim samym kształcie, nie jest w stanie przez tę częściową przypadkowość w procesie redukcji powtórzyć wcześniejszego efektu. Każdy przedmiot jest unikatowy. Arcydzieło może zrodzić się z przypadku, w postaci niewiarygodnych spękań czy przebarwień. To jest właśnie magia raku.
Ewa: Dla mnie wszystko w tym procesie było i jest fascynujące. Tradycyjnie wypala się w otwartej przestrzeni. W nocy żywy ogień daje niesamowite efekty świetlne. Wyciąganie gorącego przedmiotu, wielkimi szczypcami to ogromne uderzenie adrenaliny.
Andrzej: Do tego dochodzi oczekiwanie na końcowy efekt. Na to, czy przyjęte wcześniej założenia się sprawdziły. Czy uda się osiągnąć rezultat zbliżony do założonego.
Czyli to nie jest tak, że ten proces nie poddaje się żadnej kontroli?
Andrzej: Procesu w pełni kontrolować się nie da, ale są techniki, które pozwalają nam na niego wpływać. Można się starać wywołać efekty. Spękania, kropki i linie są samoistne, nie można kontrolować tego, jak będą dokładnie wyglądać, ale można wpływać na to, gdzie się pojawią.
Bardzo interesujące efekty mogą dać techniki wypału w pojemnikach czy naczyniach zwane sagar. Można próbować odbijać, jak w kserokopiarce, pewne wzory i kształty np. liście czy pióra, które w procesie tworzenia wypalają się, a węgiel tworzy na naczyniach odpowiadające im wzory.
Bardzo ciekawy jest wypał zwany „Naked Raku”, w którym po wypale i redukcji zdziera się na gorąco z przedmiotu szkliwo, powstają wtedy na gołej glinie różne fascynujące wzory.
Część technik stosowanych w raku była kiedyś znana na terenach naszego kraju – np. czarna ceramika bałtycka. Gotowe naczynia możemy w całości czy części wypolerować. Użycie tlenków miedzi i kobaltu daje intensywne odcienie turkusu, zieleni i niebieskiego. W procesie redukcji miedzi i srebra można też doprowadzić do powstania luster, w których później można się przejrzeć.
Co ciekawe, bardzo cenione są ślady na szkliwie po szczypcach służących do wyjmowania rozgrzanych naczyń. Część spękań tworzy się, odpowiednio spryskując naczynie wodą. Technik jest wiele, ale efekt nigdy nie daje się do końca przewidzieć.
Ewa: W Polsce takie techniki nie są w pełni doceniane. U nas w ceramice dominuje kolor, a nie monochrom. Mniej docenia się też klasyczną formę. Raku jest zawsze niepowtarzalne, nie daje się zrobić dwóch identycznych naczyń. Takie dzieła muszą znaleźć swojego amatora, kogoś, kto doceni ich jednostkowy charakter, będzie odbierał je jako dzieło sztuki, a nie zwykły przedmiot.
Gotowy wypalony przedmiot jest cały brudny i osmolony. Trzeba go wymyć i wyszorować. To właśnie wtedy uwidaczniają się wszystkie wzory, kolory, faktury i szkliwa. To chyba najbardziej ekscytująca część całego procesu.
Andrzej: Ja wolę rzeczy w czerni i bieli. Ewa kocha turkusy. Robię prace w różnych tonacjach kolorystycznych. W tworzeniu ceramiki jedynym ograniczeniem jest wyobraźnia artysty.
Ile czasu potrzeba na przygotowanie jednego naczynia?
Oszacować czas potrzebny na wymyślenie czegoś jest trudno. Samo techniczne tworzenie wraz z wyschnięciem materiału to cztery do pięciu tygodni. Wypał w zależności od techniki trwa od kilku do kilkunastu godzin.

Wypał raku. Fot. Archiwum Andrzeja Chybowskiego
Klasyczna ceramika jest dość powtarzalna.
Andrzej: W ceramice ocieramy się o rzemiosło. Pracując na kole, możemy zrobić setki, jeśli nie tysiące takich samych naczyń. Tak garncarze przez wieki pracowali. Przy zastosowaniu takich samych szkliw byli w stanie prowadzić, może nie na przemysłową skalę, ale jednak seryjną produkcję. Raku jest bliższe natury i jej przypadkowego charakteru. Każdy wypał przynosi odmienne efekty.
Na początku zawsze jest wizja czy pomysł na samą formę. Wzoruję się na kształtach znanych z tradycji japońskich, chińskich czy koreańskich, które zawsze mam gdzieś w pamięci. Część pomysłów pojawia się oczywiście w trakcie samego procesu tworzenia. Później rozważam różne możliwe techniki wypału.
Czy w zakresie technik wypału w ostatnich latach zaszły jakieś zmiany? Ceramika nie kojarzy się z dziedziną, która ciągle się rozwija.
Przez ostatnie kilkadziesiąt lat powstało wiele nowych technik, ale czasami trudno jest powiedzieć, czy nie jest to ponowne odkrywanie. Obecnie raku to głównie osiągnięcie specjalistów z USA i Nowej Zelandii. Kiedyś artyści czy mistrzowie japońscy nie mieli woli ani możliwości dzielenia się wiedzą. Teraz umożliwia to Internet. Czasem wystarczy, żeby jakiś przedmiot upadł na trawę i w efekcie tego powstał ciekawy wzór – i tak często powstają metody wypału.
Sama idea rozgrzewania i redukcji jest oczywiście od tysiącleci taka sama. Istotną zmianą jest to, że wypał raku z pomocą drewna trwa do 5 godzin, a przy wykorzystaniu gazu godzinę. To, co my robimy, wywodzi się z Japonii, ale podobne techniki opierające się o redukcję stosowały różne ludy. Nie wiadomo, skąd je znały.
Ewa: Tak jak w każdej dziedzinie sztuki. Ktoś już kiedyś zrobił lub wymyśli coś podobnego. To z czym mamy do czynienia w raku to proces odzyskiwania przeszłości. Wracamy do starych technik, odkrywamy je na nowo, by stworzyć coś pięknego i niepowtarzalnego.
Brak zainteresowania i zrozumienia dla sztuki nie jest jednak tylko problemem ceramików, ale wszystkich artystów. Dlaczego tak się dzieje?
Ewa: Łączyłabym to z bardzo niskim poziomem nauczania artystycznego. Nie ma wrażliwości na sztukę, bo nie została ona w żaden sposób wpojona na etapie edukacji. Jest bardzo mało zajęć prowadzonych przez dobrych artystów. Przedmioty jak plastyka czy muzyka są nauczane po macoszemu. Większość Polaków nie jest w stanie rozpoznać dzieła znanego malarza czy przeczytać nut.
Andrzej: Z ceramiką jest także ten problem, że nie jest ona porządnie nauczana na ASP. Jest tylko dodatkiem do innych zajęć. Z tego wszystkiego bierze się małe zainteresowanie tą dziedziną sztuki. A spróbować w niej swoich sił może przecież każdy. Co więcej, w pracy z gliną jest wiele terapeutyki i rozwoju.
Kształtowanie zdolności manualnych rozwija inne strefy mózgu. To wspomaga ogólny rozwój. Przy pracy nad ceramiką konieczne jest pełne skupienie i wyłączenie wszystkich myśli. Koncentracja niezbędna przy pracy na kole jest przez to często wykorzystywana jako terapia. W większości szkół w USA prowadzone są profesjonalne zajęcia ceramiczne, armia amerykańska wykorzystuje też ceramikę do redukcji stresu i problemów emocjonalnych wśród żołnierzy. Czasem możemy to zobaczyć na amerykańskich filmach.

Wypał raku. Fot. Archiwum Andrzeja Chybowskiego
W Warszawie można jednak trafić na ogłoszenia zachęcające do udziału w zajęciach ceramicznych.
Andrzej: Tak, ale często jest to raczej forma rozrywki niż pokazania jak wygląda praca z ceramiką. To oczywiście jest dobre w tym znaczeniu, że w ogóle pozwala zetknąć się z tematem, ale raczej nie daje szans na pogłębianie wiedzy. W trakcie zajęć można pogadać ze znajomymi, pośmiać się, dostać kubek czy talerzyk w zasadzie do pomalowania i tyle. Dobrą pracę w tej dziedzinie wykonuje Stowarzyszenie Ceramików Keramos w Warszawie.
Ewa: Ludzie niestety często wolą iść na łatwiznę. Nie chcą się zaangażować i liczą na szybkie efekty. Żeby w pełni zrozumieć ceramikę trzeba przejść cały proces. Nauczyć się pracy na kole, ręcznego wylepiania. Przygotować wszystko do wypału i potem samemu wyczyścić.
Andrzej: Prawdziwa ceramika uczy niesamowitej pokory, wymaga cierpliwości, kształtuje charakter. Często dzieje się tak, że człowiek tworzy coś pięknego, ale to znika w ostatnim etapie pracy, niekoniecznie z powodu jakiegoś błędu. To uczy dystansu do siebie.
Pan ciągle się tej ceramiki uczy, czy raczej sam stał się nauczycielem?
Andrzej: Nieustannie szukam nowych źródeł i inspiracji. Czytam, co tylko wpadnie mi w ręce i to, co znajdę w Internecie. Ten ostatni jest niezwykle cennym źródłem. Osób zajmujących się raku nie jest w końcu aż tak dużo, a rozrzucone są po całym świecie. Dzięki nowym technologiom możemy się jednak porozumiewać i wymieniać doświadczeniami, a to bardzo pomaga w tworzeniu.
To, że udało mi się zdobyć pewną wiedzę, nie oznacza, że nie mogę nauczyć się jeszcze więcej. Nie przeszkadza to również w przekazywaniu mojego doświadczenia dalej. Cały czas mam uczniów. Często są to absolwenci ASP, którzy mają niedosyt po tym, czego dowiedzieli się na studiach. Jest też grupa osób, która traktuje ceramikę jako odskocznię od problemów dnia codziennego.
Ewa: Wielkim świętem jest samo wypalanie raku. Przeważnie zbiera się więcej osób, z którymi można porozmawiać i miło spędzić czas. W USA popularne są dłuższe spotkania trwające cały dzień i noc połączone z inną aktywnością artystyczną.
Andrzej: Samo wypalanie można również zorganizować w przestrzeni miejskiej. W Polsce takie spotkania odbywają się w Bolesławcu, Chodzieży a nawet w Warszawie, gdzie kiedyś odbywały się na Polu Mokotowskim. Dwa lata temu organizowaliśmy wraz z grupą ceramików wypalanie w czasie Nocy Muzeów na Powiślu. Każdy mógł pomalować wybraną czarkę i obserwować cały proces wypału. Co roku w czerwcu organizowane są przez związek ceramików Warszawskie Spotkania Ceramiczne.
W Polsce mamy wielu dobrych ceramików na wysokim światowym poziomie. Na świecie nas cenią, ale w kraju ceramika ciągle nie jest popularna.

Gotowe naczynia. Fot. Archiwum Andrzeja Chybowskiego
Nie przypominam sobie, żeby ktoś ceramikę próbował w bardziej intensywny sposób promować.
Ewa: To jest poważny problem i to nie tylko ceramików. Polska nie stara się w sposób intensywny promować własnych artystów za granicą, pomimo że ma do tego stosowne narzędzie. Tu nie chodzi o środki finansowe, ale przede wszystkim o chęć działania.
Andrzej: Zdarzało się nam być na dniach otwartych ambasady francuskiej czy niemieckiej w Warszawie. W obu przypadkach można było zobaczyć malarstwo i ceramikę stworzoną przez artystów z tych państw. Im zależało na prezentacji sztuki współczesnej. Nasza władza o to nie dba.
Próbowali to państwo zmienić na własną ręką?
Ewa: Cały czas próbujemy, ale to nie jest łatwe. Mówiłam już o pokazach, ale to nie wystarczy. W samej Warszawie nie udało się nawet stworzyć galerii, która mogłaby się utrzymywać ze sprzedaży ceramiki artystycznej.
Andrzej: Ciągle nie wykształciła się u nas klasa średnia. Ludzi, którzy mają wyrobioną pewną potrzebę obcowania ze sztuką i ją rozumieją. Takich, którzy będą również gotowi wydawać na nią pieniądze. Tutaj wracamy do kwestii edukacji.
Ewa: Polacy, jeśli już są gotowi przeznaczyć jakieś środki na sztukę, zdecydowanie bardziej cenią artystów zagranicznych. Tak jest niemal w każdej dziedzinie. Mamy doskonałych meblarzy, ale oni mają problemy z utrzymaniem się na rynku, mimo że ich prace nie odstają poziomem artystycznym i jakością od tego, co oferują Włosi czy Francuzi, a często są wręcz wybitne.
Warto też czasem spojrzeć na zagraniczne katalogi wnętrzarskie. W niemal każdym znajdziemy dobrą ceramikę. I nie chodzi o to, żeby gdzieś w tle stał wazon. Mam na myśli ceramikę, która jest pewną formą kształtującą przestrzeń danego wnętrza. Sprawdza się zresztą niemal w każdym otoczeniu. Niesamowicie wygląda w pałacowych salach i obiektach surowych, w których dominuje beton.
Andrzej: Nie wykorzystujemy możliwości, jakie mamy. W wielu domach kultury są odpowiednio wyposażone pracownie ceramiczne, ale brakuje ludzi, którzy umieliby je wykorzystać i przekazać wiedzę. Państwo i samorządy regionalne czy lokalne nie wspomagają artystów, a przecież czasami wystarczyłoby udostępnić lokal, który i tak stoi pusty. Nie działa też do końca sprawnie system grantów i dotacji – często przyznawane są one na rok, co sprawia, że nawet ciekawe projekty po tym czasie umierają. Brakuje woli i pomysłu na ich kontynuowanie.
Na początku rozmowy powiedział Pan, że ceramika odmieniła wasze życie. Pomimo wszystkich niedogodności z tym związanych wybrał Pan życie artysty. Sztuka wygrała z wielką korporacją.
Andrzej: Ceramika stała się ważniejszą częścią mojego życia. Wolę je takim, jakim jest teraz, w świecie korporacyjnym jest dużo mniej przyjemnie, chociaż czasami jest chyba łatwiej.
Ewa: Zawsze chcieliśmy móc utrzymywać się ze sztuki. Marzyliśmy o tym.
Andrzej: W korporacji bywa wygodnie, ale tylko tak długo, jak długo korporacja uznaje, że jesteś dla niej przydatny. Daje niezłe pieniądze i to wiele spraw ułatwia, ale bez tego da się żyć. Jest czas na to, żeby doceniać inne rzeczy, zwrócić uwagę na piękno.
Ewa: Andrzej całe życie wykazywał artystyczne zacięcie. Malował już jako nastolatek. Ceramika była tą formą ekspresji, wyrażenia uczuć, która pozwoliła mu lepiej wyrazić siebie. Artystą po prostu się jest od urodzenia. Trzeba tylko mieć czas na poszukiwania.
Andrzej: W końcu odkryłem formę, która mi najbardziej odpowiadała. Stało się to dość późno, ale odkryłem w sobie pasję, która stała się moją artystyczną miłością. Glina jest specyficznym materiałem. Odpowiada mi jej pierwotność i naturalność. Obcowanie z nią ma bardzo cielesny charakter. W trakcie tworzenia nieustannie czuje się pod palcami jej fakturę, a ta może być bardzo różna.
Ewa: To może trudno zrozumieć osobie, która nigdy tego nie próbowała. To jest przyjemne, cielesne doświadczenie.
Andrzej: Nie wyobrażam sobie życia bez ceramiki. Dążę do tego, żeby pokazywać swoje prace na świecie, chciałbym dotrzeć do możliwe dużej grupy odbiorców. Nie widzę dla siebie innej drogi. Ludzie, z których książek się jeszcze kilka lat temu uczyłem, teraz sami się do mnie odzywają i doceniają rzeczy, które udało mi się stworzyć. Takie wsparcie jest niezwykle ważne. Nabieram przekonania, że to co robię, jest dobre, a podjęte przeze mnie decyzje były słuszne. To daje ogromną siłę, żeby dalej tworzyć. Cały czas mam z tego ogromną frajdę.
Polub TwarzeWarszawy.pl na Facebooku
Obserwuj TwarzeWarszawy.pl na Twitterze
Poleć TwarzeWarszawy.pl w Google+
Śledź TwarzeWarszawy.pl na Wykopie