O blaskach i cieniach pracy konserwatora zabytków opowiada Anna Duda-Maczuga, absolwentka konserwacji z Katedry Konserwacji i Restauracji Rzeźby i Elementów Architektury warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Drugą część możecie przeczytać tutaj.
Skąd zainteresowanie konserwacją właśnie? Mówi się stereotypowo, że np. poloniści to niespełnieni pisarze. Przekładając – konserwatorzy to niespełnieni artyści?
Czy generalnie tak jest – nie wiem (śmiech), ale u mnie było dokładnie odwrotnie. Oczywiście tworzyłam różne prace w toku nauki. To nieuniknione, jeśli masz bardziej rozwiniętą wrażliwość, a dodatkowo uczysz się w liceum plastycznym. W trakcie nauki, wykonując kolejne prace, poznajesz techniki charakterystyczne dla rzeźby, malarstwa itd.
Nigdy jednak nie chciałam zostać artystą. Nie czułam, żebym miała do przekazania światu coś na tyle ważnego zarówno w sensie treściowym, jak i formalnym, aby warto było „dokładać się” tym do dorobku kulturalnego. Moim zdaniem tylko wtedy tworzenie sztuki odnajduje jakieś uzasadnienie i trochę szkoda, że nie wszyscy mają tyle samokrytycyzmu.
Dużo bardziej interesowało mnie to, żeby zachować dorobek, który już jest. Zresztą już odkąd byłam jeszcze taką „małą” nastolatką, mając nawet tylko 13 lat, miałam poczucie, że dużo ludzi tworzy coś, co określa się mianem sztuki, ale moim zdaniem jest dość miałkie. I do tej części rynku sztuki nie chciałam się dokładać. Z drugiej strony ciężko było mi patrzeć na niszczejące zabytki, na to, jak tracimy to, co już osadziło się w historii albo powinno być zachowane ze względu na swoją wartość artystyczną czy kulturową. Chyba wiązało się to trochę z Bytomiem, w którym się urodziłam i wychowywałam. Ma on bogatą historię i znajduje się tam bardzo dużo pięknych, zabytkowych obiektów różnego typu. Niestety nie wszystkie są dobrze zachowane.
Jak wygląda przebieg prac nad obiektem?
Na początkowym etapie zbiera się wszelkie dostępne archiwalia. To niezwykle ważne przy rekonstrukcjach – wtedy najlepiej jest, gdy znajdą się plany, ale to zdarza się rzadko. W dalszej kolejności przydatne są fotografie, a także po prostu rozmowy z ludźmi, którzy pamiętają, jak ten obiekt wyglądał. Często mogą także pomóc w pozyskaniu kolejnych informacji, ponieważ np. posiadają w swoich zbiorach nieznane zdjęcia obiektu. Tego typu prace są w zasadzie domeną historyków sztuki, ale często robią to także sami konserwatorzy, którzy muszą się przygotować do rekonstrukcji czy nawet tylko konserwacji obiektu.
Po zebraniu tych wiadomości następuje etap badań, ponieważ najwięcej o obiekcie powie on sam. Z odpowiednich miejsc pobierane są próbki do badań.
No właśnie… badania. Chyba stereotypowo konserwator zabytków kojarzy się bardziej z humanistą z zacięciem artystycznym niż np. z chemikiem, tymczasem trzeba się wykazać dużą wiedzą z przedmiotów ścisłych.
Prawda leży po środku – studia na konserwacji zabytków mają bowiem niezwykle interdyscyplinarny charakter. Mamy zarówno zajęcia z teorii czy historii sztuki, jak i zajęcia z chemii konserwatorskiej czy – w przypadku konserwacji rzeźby – z geologii. Oczywiście każdy ma zróżnicowane predyspozycje – jedni są lepsi w części, nazwijmy ją, humanistycznej, inni w ścisłej. Dlatego też dobrze jest, gdy w przyszłej pracy zawodowej, zwłaszcza przy większych obiektach, pracuje zespół osób – to bardzo ważne, żeby był on odpowiednio dobrany.

To nie jest łatwa praca. Fot. Anna Duda-Maczuga
Mamy już dobry zespół, wiemy sporo o obiekcie. Co dalej?
Jednym z podstawowych badań są tzw. „odkrywki”. Polega to na tym, że np. na jakimś fragmencie odsłania się poszczególne warstwy aż do „gołego” kamienia czy ściany. Wtedy możemy pobrać próbki do zbadania materiału, z którego wykonany jest obiekt, a także kolejne warstwy np. zapraw lub warstw barwnych, i oddać je do dalszej analizy. Z takiej „odkrywki” zyskujemy też informacje, jak zmieniał się wygląd obiektu, czyli np. na jakie kolory był malowany. No i przede wszystkim możemy odkryć warstwę pierwotną, autorską. Po drodze może się okazać – tak się dzieje w obiektach, które były mocno przebudowywane – że znajdujemy kilka warstw historycznych. Trzeba wtedy zdecydować, które z nich warte są zachowania i ewentualnie odtworzenia. Na szczęście dzisiaj już nie wracamy do pierwotnej warstwy za wszelką cenę, ale na przykład zachowujemy tę historycznie najważniejszą albo artystycznie najdoskonalszą – kryteria są bardzo różne i zależą od wielu czynników. Oczywiście nigdy nie jest to subiektywny wybór jednej osoby. Nad takimi projektami zawsze prowadzony jest odpowiedni nadzór, a decyzje zapadają w komisjach. Zjawisko to dobrze widać na przykładzie średniowiecznych kościołów, które często „obrastały” np. renesansową czy barokową ornamentyką i nie przywraca się im wyglądu „czysto” romańskiego czy gotyckiego, jeśli późniejsze zmiany są wartościowe dla zabytku. Względy naprawdę mogą być bardzo różne. Czasem decyduje kontekst historyczny – jeśli jakiś element nie jest szczególnie wartościowy artystycznie, ale w tym konkretnym miejscu ma on niezwykle duże znaczenie, to się go zachowuje lub rekonstruuje.
Jakieś przykłady?
Właśnie kościoły i pałace są dobrym przykładem. Kościoły to obiekty niezwykle ciekawe pod względem architektonicznym, ponieważ często wraz ze zmianą epoki, a więc i stylu czy „mody”, wymieniano elementy lub nawet całe ołtarze. Wtedy te „niemodne” ołtarze trafiały zazwyczaj do małych kościołów parafialnych, dzięki czemu dziś można w nich znaleźć prawdziwe perełki. Nie możemy bowiem zapominać, że obiekty cały czas „żyły”, zmieniały się – nie od zawsze były zabytkami, tak jak my to teraz rozumiemy.
Co następuje po tym etapie badań?
Dalsze badania (śmiech). Czekamy na wyniki badań próbek poszczególnych warstw i analizujemy je w kontekście danego zabytku. Oczywiście różnorodność możliwych do przeprowadzenia badań jest ogromna, ale nie zawsze bada się wszystko. To, jakie badania zlecamy, zależy od tego, jakie informacje potrzebne nam są do dalszej pracy. Zwykle chcemy wiedzieć, z czego wykonany jest obiekt i jakie nawarstwienia chemiczne i biologiczne znajdują się na materii, z którą mamy do czynienia, bo dzięki temu wiemy, jak postępować przy ich usuwaniu. Często próbki pobiera się z „zakamarków”, miejsc mniej dostępnych, a więc i mniej narażonych na działanie czynników zewnętrznych, takich jak np. wody opadowe czy zwykły brud. Dzięki temu możemy odkryć nawet to, co nie zachowało się na całym obiekcie. Ostatnio np. trafił się pomnik z Powązek, na którym odkryto ślady złocenia. Jest teraz w trakcie konserwacji, ale za jakiś czas będzie go można zobaczyć na cmentarzu.
Sami wykonujecie wszystkie badania?
Badania zleca się odpowiednio wykwalifikowanym (pracującym z zabytkami) chemikom, mikrobiologom czy geologom. W trakcie studiów uczymy się przeprowadzać niektóre z nich, ku wielkiemu niezadowoleniu części studentów. Uważam jednak, że jest to bardzo potrzebne. Głównie po to, aby móc zrozumieć ich wyniki i wyprowadzić odpowiednie wnioski. Można także skończyć podyplomowe studia, aby uzyskać dodatkowe uprawnienia do wykonywania niektórych badań, ale wówczas trzeba się też zaopatrzyć w kosztowny sprzęt do ich przeprowadzania.
W kolejnej fazie badań rozpoczyna się pracę na obiekcie. Kiedy już wiemy, z czego jest zrobiony i co się z nim działo, zastanawiamy się, jak przywrócić lub zachować to, co chcemy zachować, a jak usunąć to, co zanieczyszcza obiekt i jego przekaz. Robimy badania rozpuszczalności, rozpulchniania i na ich podstawie dobieramy odpowiedni środek. Przy obiektach znajdujących się na zewnątrz badamy także zasolenie – trzeba ustalić ilość soli i sposoby ich zneutralizowania, a w zasadzie „wyciągania”, ponieważ sole to ważny czynnik erozjogenny. Kiedy już znajdziemy najlepszy sposób postępowania, stosujemy go na całym obiekcie.

To nie jest zwykłe sprzątanie. Fot. Anna Duda-Maczuga
Następnie decydujemy, czy są konieczne uzupełnienia, np. wtedy, gdy ubytki nie pozwalają zidentyfikować „funkcji” danego obiektu, zaburzają całościowy odbiór wizualny. Żeby podać przykład – na nagrobkach katolickich zawsze uzupełnia się krzyże, ponieważ jest to element nie tylko artystyczny, zdobniczy, ale przede wszystkim „treściowy”. Oczywiście wszystko zależy od indywidualnego charakteru obiektu. Bardzo ważne jest to, jakie mamy przesłanki, żeby coś zrekonstruować – np. czy mamy fotografie, ryciny lub inne poświadczenia pokazujące, jak ten obiekt wyglądał. To skomplikowany proces. Zakłada się, że robimy tylko duże uzupełnienia, zaburzające odbiór wizualny, ale po wykonaniu tych prac zdarza się, że wtedy te małe ubytki zaczynają razić i pojawia się pokusa uzupełnienia wszystkiego. Trzeba po prostu umieć się w odpowiednim momencie zatrzymać, zwłaszcza gdy był to obiekt wielokrotnie zmieniany.
Po drodze pojawiło się w różnych kontekstach kilka terminów. Czym się różni konserwacja od rekonstrukcji i renowacji?
Konserwacja z założenia powinna mieć na celu zachowanie substancji zabytkowej. Przy renowacji chodzi też o uwypuklenie pewnych elementów. Kiedy mamy obiekt zniszczony i niekompletny, to przy konserwacji nie „dorabia” się brakujących elementów, nie odtwarza się pierwotnego wyglądu. Jednak przy wielu dziełach sztuki, jeśli nie zrobi się choć częściowej rekonstrukcji albo chociaż np. nie scali się elementów, to trudno w procesie wizualnego odbioru odgadnąć jego treść czy funkcję. Od wielu lat istnieje zasada, że nie robi się rekonstrukcji antycznych zabytków, ale nie zawsze tak było. Dotyczy to zwłaszcza architektury – antyczne obiekty „odbudowywano”, nierzadko opierając się na bardzo niepewnych lub wręcz sfałszowanych przesłankach i tworząc konserwatorskie „potworki”. Kiedyś też często przenoszono zabytki w inne miejsca albo wykorzystywano powtórnie w nowych budowlach itp. W ogóle myślenie o zachowywaniu dziedzictwa, tak jak my to teraz robimy, pojawiło się tak naprawdę niedawno i narastało stopniowo, powiedzmy od końca XVIII w. A dopiero wiek XX przyniósł np. zasadę nieprzenoszenia zabytków z ich pierwotnego miejsca – zwłaszcza architektury, co wcześniej regularnie miało miejsce. Dla wielu krajów to dobrze (że tak niedawno zabroniono przenoszenia odkrytych zabytków), bo dzięki temu w muzeach w różnych miejscach globu możemy zobaczyć zabytki charakterystyczne dla innych regionów geograficznych, a nie każdego stać na podróżowanie po świecie. Szkoda tylko, że dość często pozyskiwano je w niezbyt świadomy sposób, z dużą szkodą dla historii kultury i sztuki. Obecnie sytuacja przedstawia się wręcz skrajnie odwrotnie – legalny transport dzieł sztuki między różnymi krajami jest procesem bardzo trudnym prawnie, logistycznie i finansowo.
To pierwszy materiał, który został przygotowany po dość długiej i naszym zdaniem bardzo interesującej rozmowie z Anną. W ciągu najbliższych dziesięciu dni opublikujemy drugą część rozmowy o pracach pozwalających zachować zabytki dla przyszłych pokoleń (jest już dostępny tutaj) oraz tekst o warszawskim Starym Mieście.
Polub TwarzeWarszawy.pl na Facebooku
Obserwuj TwarzeWarszawy.pl na Twitterze
Poleć TwarzeWarszawy.pl w Google+
Śledź TwarzeWarszawy.pl na Wykopie