O blaskach i cieniach pracy konserwatora zabytków opowiada Anna Duda-Maczuga, absolwentka konserwacji z Katedry Konserwacji i Restauracji Rzeźby i Elementów Architektury warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. To już druga część tej rozmowy. Pierwszą możecie znaleźć tutaj.
Jak w Polsce wyglądało kształtowanie się troski o dobra kultury, które ostatecznie doprowadziło do wykształcenia się takiej dziedziny jak konserwacja?
Początki takiej świadomości, ale bardziej o charakterze „kulturalnego zbieractwa”, to np. zbiory pamiątek księżnej Heleny Radziwiłłowej w Arkadii. Notabene Arkadia położona jest niedaleko Warszawy, na terenie gminy Nieborów – warto się tam wybrać na weekendową wycieczkę. Tam znajdziemy początki świadomości historycznej wartości dzieł, w tym przypadku powiązanych mocno z myślą narodową – z misją zachowania „pamiątek polskości”. W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że od tego zaczęło się świadome myślenie o zabytkach i traktowanie ich jako pomników pamięci. Ale jeszcze dużo czasu upłynęło zanim przestano np. wmontowywać fragmenty oryginalnych zabytków w nowsze, stworzone na ich podstawie obiekty, a jeszcze więcej do powstania myśli konserwatorskiej w jej obecnym znaczeniu.
Dotknęłaś problemu, który zawsze mnie intrygował w pracy konserwatora – stopień interwencji w autorskie dzieło. Od razu przychodzą do głowy niedokończone rzeźby Michała Anioła czy fragmentaryczne rzeźby greckie…
Tak, zdarzają się np. takie konserwacje rzeźby, gdzie rekonstrukcja jest na tyle duża, że już trudno mówić o dziele autorskim. To jest w ogóle szerszy problem, który może lepiej znany jest z malarstwa, ale w równym stopniu dotyczy rzeźby. Raz jeszcze powraca kwestia rozumienia zabytku, dzieła sztuki tak, jak my je dziś widzimy, jako „nienaruszalną” część dorobku kulturowego. Wcześniej dzieła sztuki żyły i były zmieniane – wielokrotnie przemalowywano obrazy i przerabiano rzeźby zgodnie z np. wolą autora, wolą osoby przedstawionej, pod wpływem zmieniających się mód i stylów itp. Często trudno ustalić, jakie zmiany są autorskie – np. w trakcie malowania artysta stwierdzał, że ze względów kompozycyjnych ręka powinna być ułożona inaczej – a które to rezultat zleceń na przerobienie czy przemalowanie obrazu na życzenie właściciela.
Z taką sytuacją zetknęłaś się przy okazji swojego dyplomu. Opowiedz coś o tym, bo to niezwykle ciekawa historia.
Rzeczywiście poza samym obiektem ciekawa jest jego historia. W ramach dyplomu pracowałam nad popiersiem madame Recamier Josepha Chinarda, znajdującym się w Pałacu w Jabłonnie. Przedstawia ono młodą madame Recamier w dość intymnej pozie, z odsłoniętą piersią. Pod koniec życia uznała ona, że takie przedstawienie jest zbyt frywolne, wręcz nieprzyzwoite, i zabiegała o jego przerobienie. Na szczęście dla mnie dość nieskutecznie, bo udało jej się dotrzeć tylko do jednej rzeźby. Wydaje się, że nic prostszego – wystarczy zlecić to odpowiedniemu artyście. Tu jednak znów wraca kwestia owego „życia” obiektów – popiersie powstało bowiem w wielu kopiach, które krążyły po całej Europie, ponieważ w zwyczaju było darowywanie bliskim i zaprzyjaźnionym osobom przedstawień czy to malarskich, czy właśnie rzeźbiarskich. Można w dużym uproszczeniu rzec, że funkcjonowały jak późniejsze fotografie. Ostatecznie w rezultacie tej donkichotowskiej walki udało się zmienić jedno przedstawienie. Co dla mnie było bardzo ciekawe, bowiem pokazywało, jak właścicielka i osoba przedstawiona chciała, żeby rzeźba wyglądała. Ten egzemplarz także przetrwał, więc można porównać przedstawienia. Tu pojawia się dalsza ciekawostka dotycząca jeszcze późniejszej zmiany autora. Ten i wiele innych egzemplarzy został „zaopatrzony” w podpis bardzo modnego rzeźbiarza Houdona, mimo że nie wykonywał on nigdy rzeźby pani Recamier.

Madame Recamier Josepha Chinarda. Fot. Anna Duda-Maczuga

Madame Recamier po renowacji. Fot. Anna Duda-Maczuga
Kontynuując wątek autorstwa, znane z malarstwa przykłady pokazują, że obrazy często nie były w całości, a nawet były w niewielkim stopniu malowane przez mistrza – zwykle wypełniali je uczniowie pod opieką mistrza i na podstawie jego szkiców. Z rzeźbą było podobnie?
Jak najbardziej. Kiedy ktoś zyskał już sławę, zwykle miał swoją pracownię i uczniów. Praca w kamieniu to także po prostu ciężkie, fizyczne zmaganie się z materiałem. Dlatego zwykle praca mistrza ograniczała się do wykonania projektu oraz wzoru z gliny. Doskonale było, kiedy rzeźbiarz kończył detale, doprecyzowywał kształty, ale większość prac w kamieniu wykonywali rzemieślnicy czy uczniowie. Oczywiście byli tacy, którzy pracowali sami nad rzeźbami, najsłynniejszy przykład to Michał Anioł. Zachwycamy się jego geniuszem, ale dla kogoś, kto pracował „w kamieniu” niezwykła jest już sama liczba rzeźb, które wykonał. Naprawdę, jeśli ktoś nigdy niczego nie rzeźbił w tak twardym materiale, nie zrozumie, jak jest to wyczerpujące i czasochłonne zajęcie, nawet dla dobrze zbudowanego mężczyzny.
Wykorzystujecie jakieś nowoczesne metody pracy – np. drukarki 3D?
Tak, jak najbardziej. Nie mamy własnego sprzętu tego typu, ale uczelnia aktywnie współpracuje np. z Politechniką Warszawską. Tam korzystamy z takich urządzeń jak drukarka 3D czy tomograf. Koleżanka korzystała właśnie w ramach dyplomu ze skanerów 3D i tomografu. Taki „techniczny” tomograf jest dostępny na Wydziale Geologii PW. Niestety, nie wszystkie obiekty możemy nim zeskanować, ponieważ jest bardzo mały. W przypadku większych obiektów dobrym rozwiązaniem są skanery 3D, używane już dość powszechnie. Na przykład takim skanerem zeskanowane są wszystkie sale Pałacu w Wilanowie. Skanowaniem tego typu zajmują się w MIK-u, czyli Międzyuczelnianym Instytucie Konserwatorskim.
Jaki jest cel takich prac – udostępnianie skanów w postaci wirtualnego spaceru?
To też, ale głównie chodzi o wirtualną inwentaryzację oraz rekonstrukcję. Dobrym przykładem jest zamek w Krzyżtoporze. W ramach dużego projektu cały zamek miał być poddany pracom konserwatorskim, w dużej mierze także zrekonstruowany. Był to projekt o naprawdę dużej skali. Żeby można było sobie wyobrazić ogrom prac, trzeba pamiętać, że plan zamku był oparty o „strukturę” czasu – podzielony jest na cztery części, jak cztery pory roku, ma tyle wielkich sal, ile miesięcy, a pokojów tyle, ile dni w roku. Niestety, nie znalazły się pieniądze, żeby wykonać pełną konserwację rekonstrukcyjną, będzie przeprowadzona jedynie konserwacja zachowawcza, a rekonstrukcje powstaną jedynie w przestrzeni wirtualnej. Podobnie było na zamku w Malborku – wiele rekonstrukcji powstało jedynie wirtualnie.
Specjalizowałaś się w konserwacji rzeźby i zajmowałaś się „klasyczną” rzeźbą kamienną, ale wiem, że w ramach dyplomów zajmujecie się także innymi, bardziej niekonwencjonalnymi materiałami.
Rzeczywiście, nazwę katedry zmieniono kilka lat temu na Katedrę Konserwacji i Restauracji Rzeźby i Elementów Architektury z poprzedniej Katedry Konserwacji i Restauracji Rzeźby Kamiennej i Elementów Architektury. Ta wydawać by się mogła niewielka zmiana ma bardzo duże znaczenie, ponieważ konserwacji zaczęto poddawać obiekty z innych materiałów. Na przykład moja koleżanka w ramach pracy dyplomowej konserwowała strój z przedstawienia Kantora, wykonany z gumy. Sztuka nowoczesna niejako wymusiła zapotrzebowanie na specjalistów od konserwacji „nowych” materiałów. Coraz więcej osób chce się tym zajmować, jednak jest to na razie bardziej etap badań i prób, ponieważ siłą rzeczy nie ma jeszcze odpowiednich, jasnych metod postępowania. A jednocześnie metody takie trzeba wypracować, jeżeli będziemy chcieli zachować np. słynną Piramidę zwierząt Katarzyny Kozyry – to na pewno ciekawe wyzwanie. Jednocześnie jednak są to obiekty dużo bardziej unikalne, „jednostkowe” w porównaniu np. z rzeźbą kamienną, więc niekiedy zdobyta wiedza może się już nigdy nie przydać w pracy konserwatora.
Materiałem, który jest coraz częściej konserwowany i przydaje się gromadzona na ten temat wiedza, jest beton. Pojawia się on coraz częściej w ważnych obiektach.
A co jest największym problemem w pracy konserwatora?
Brak zrozumienia dla wartości zabytków, tego, że są one ważne dla zachowania naszej – gatunku ludzkiego – pamięci i różnorodnej tożsamości historycznej i kulturowej. Ale żeby można było mówić o zachowaniu i kształtowaniu takiej pamięci, konieczne jest postępowanie według określonych zasad i przede wszystkim nie zakłamywanie historii poprzez tworzenie „pseudozabytków” według wizji i gustu współczesnych użytkowników. Bo chyba gorsze od samego zniszczenia naszych „pomników pamięci” jest udawanie, że się je zachowało w oryginalnej formie i zakłamywanie historycznej rzeczywistości, ale to jest temat na osobny wywiad (śmiech).
Drugim problemem są pieniądze. Pieniądze i brak zrozumienia, że pewnych rzeczy nie da się zrobić tanio. Albo da się, ale to nie będzie dobrze zrobione.
To chyba wpisuje się w generalnie szerszy problem jakości, troski o dobrą jakość oddawanego produktu czy sprzedawanego towaru…
Tak, jak najbardziej. To jest może nawet największy problem. Przeciętny „odbiorca” zabytku, niebędący specjalistą, nie ma świadomości, że to, co zostało zrobione tanio, nie zawsze (albo zwykle nie) jest zrobione dobrze, nawet jeśli w tej chwili wizualnie prezentuje się dobrze. Często po niedługim czasie okazuje się, że użycie tańszych środków nie tylko nie zakonserwowało obiektu, ale wręcz pogorszyło jego stan.
To drugi materiał, który został przygotowany po dość długiej i naszym zdaniem bardzo interesującej rozmowie z Anną. Pierwszy możecie zobaczyć tutaj. W następnym tygodniu opublikujemy tekst o warszawskim Starym Mieście.
Polub TwarzeWarszawy.pl na Facebooku
Obserwuj TwarzeWarszawy.pl na Twitterze
Poleć TwarzeWarszawy.pl w Google+
Śledź TwarzeWarszawy.pl na Wykopie