Brunon Kamiński był jednym z najbardziej znanych szewców w powojennej Warszawie. Tworzył głównie obuwie dla kobiet, a jego klientkami były znane aktorki i modelki. Współpracował też z teatrami. Wielu starszych mieszkańców stolicy pamięta jeszcze jego pracownię, która mieściła się przy Nowym Świecie. Wnuczka Kamińskiego, Aga Prus kontynuuje rodzinną tradycję.
W którym roku powstał zakład Pani dziadka?
Aga Prus: Zakład na Nowym Świecie powstał w 1943 roku. Natomiast dziadek przyjechał do Warszawy przed wojną i pracował u kilkunastu szewców po kolei. Gdy zrobił papiery czeladnicze, mógł zacząć dostawać wynagrodzenie za swoją pracę, bo wtedy pracowało się za miejsce do spania. Nie zarabiało się pieniędzy do momentu przejścia tego pierwszego egzaminu. Zanim wojna się skończyła, dziadek został wywieziony do obozu. Na szczęście przeżył i wrócił do Warszawy. Przez lata odbudowywał kamienicę na Nowym Świecie, w której mieścił się zakład.
Przez ile lat zakład funkcjonował?
Funkcjonuje do dziś. Dziadek zmarł w 1993 roku. I od tamtej pory zakład prowadzi mój wujek, bratanek dziadka. Ja działam od trzech lat pod swoją marką i pod swoim nazwiskiem. Oczywiście powołuję się na historię rodziny, dlatego, że jest to faktycznie moja najbliższa rodzina – mój dziadek, tata mojej mamy. U niego uczył się mój tata.
Czyli robieniem butów zajmują się kolejne pokolenia.
Tak, ja jestem trzecim pokoleniem. Nie zajmuję się wykonywaniem butów. Projektuję obuwie i prowadzę firmę. Założenie jest takie, żeby połączyć stare z nowym. Zależy mi na tym, żeby firma wyglądała jak nowoczesna marka modowa. Chcę żeby buty się podobały, żeby były współczesne. Taka filozofia przyświeca mi od początku. Przy okazji chciałam zrobić coś swojego. I pomyślałam, że mam pod ręką takie możliwości, tatę, który się tym rzemiosłem zajmuje, że szkoda byłoby tego nie wykorzystać i nie przekazać dalej. Szczególnie w momencie, gdy rzemiosło odchodzi w zapomnienie. I to nie jest wyświechtany frazes. Chciałam pokazać, szczególnie kobietom, że buty ręcznie robione mogą być piękne. Chciałabym, żeby kobiety przychodziły do szewca nie tylko wtedy, gdy mają jakiś problem, jakąś specyfikę stopy, ale dlatego, że chciałyby mieć coś niepowtarzalnego.
Jak wygląda taki proces tworzenia obuwia? Pani projektuje, a później rzemieślnicy wykonują ten projekt?
Tak to wygląda. Mamy bazę modeli na stronie, mamy też pary pokazowe, które są w pracowni. Są one mierzone podczas przymiarek. To jest punkt wyjścia. Jeżeli chodzi o płaskie buty, to większość klientek decyduje się na modele, które już są. Natomiast buty na obcasie za każdym razem projektuję indywidualnie np. na specjalną okazję typu ślub, by pasowały do sukienki. Rzadko, ale zdarza się, że przychodzi panna młoda i najpierw zamawia buty, do których potem dobiera jakąś sukienkę. Zazwyczaj jest to projektowanie pod wybraną kreację.
Ja projektuję, potem tato lub szewc wykonują obuwie. Bardzo ważny jest ten moment przełożenia pomysłu na formy i wykroje, na konkretny kształt. Ja też biorę udział w tej części. Stoję przy tacie lub zaglądam raz na jakiś czas, i patrzę czy ten pomysł faktycznie jest realizowany tak, by nie odbiegał od projektu. Koncepcja czy rysunek na kartce papieru, potem jeszcze w czasie robienia może pójść w różne strony. Czuwam nad tym, by ten ostateczny efekt był taki, jak zamierzony.

Brunon Kaminski (po prawej) i Tadeusz Mizerski, Nowy Świat 22, 1982 r..
Jak długo robi się jedną parę?
Około tygodnia pracy. Na zamówienia czeka się kilka tygodni. W cały proces zaangażowany jest również cholewkarz, który szyje cholewki. Następnie szewc ćwiekuje cholewkę na kopycie, wyrabia inne elementy buta. Łączy wszystko w całość.
Czyli ile osób realizuje taki jeden projekt buta?
Trzy. Projektant, cholewkarz i szewc. Tata oprócz tego, że potrafi te buty robić, to jeszcze opracowuje formy. Przygotowuje też kopyta, co jest tak naprawdę kluczowe, bo to determinuje kształt buta, a od tego zależy, czy but będzie pasował, czy będzie wygodny i czy będzie zgrabny. Nasze modele butów są często proste, klasyczne, a to, co według mnie świadczy o ich urodzie to jest kształt, forma. But jest trochę jak rzeźba. Moment przygotowania kopyt jest kluczowy, chociażby kształt noska. Każdy się z tym zgodzi, że musi być on ładny.
Bywała Pani w pracowni dziadka?
Jak dziadek zmarł, miałam osiem lat. Bywałam u niego jako dziewczynka. Bardziej przychodziłam po lizaki i cukierki, które dziadek zawsze miał w tej części pracowni, do której byli dopuszczani klienci. Byłam wtedy malutka i zupełnie nie interesowało mnie, co tam dziadek robi. Nad pracownią dziadka było mieszkanie, w którym mieszkał wraz z żoną. Tam wychowała się moja mama. Ja sama mieszkałam w tym mieszkaniu przez cztery lata, do zeszłego roku. Właśnie wtedy, gdy tam zamieszkałam, w głowie zaczęła kiełkować myśl, że może ja też powinnam zająć się tym, co dziadek (śmiech).
Jako mała dziewczynka większość czasu spędzałam właśnie na górze, w mieszkaniu babci. Był taki trochę klasyczny podział – na dole mężczyźni przy pracy, na górze babcia gotuje. Tata z dziadkiem przychodzili na obiad na górę i schodzili znów do pracowni. Soboty też tak wyglądały, bo soboty w szewstwie też są pracujące.
To był zupełnie inny świat. Szewstwo mnie zupełnie nie interesowało. Dopiero dwa lata po studiach zaczęłam myśleć, że być może jest to coś ciekawego. Buty w naszej rodzinie zawsze były. Mama ma pewnie kilkadziesiąt par z pracowni dziadka, w których chodzi do dziś. Jak była mała dziadek zrobił mi buty na komunię, a także takie piękne czarne lakierki z kokardką. O butach rozmawiało się w domu. Były dyskusje o tym, co jest dobre w butach, a co złe, że jeśli nosek podnosi się do góry, to jest strasznie w złym guście… I takich butów nie powinno sie nosić. Nikt mi jednak nie mówił, że mam się zajmować tym co dziadek. Sama bardzo późno zrozumiałam, że to nie jest zwyczajne, że mój dziadek był szewcem. Wcześniej myślałam, że nie ma się czym chwalić. Co to jest za zawód – szewc.

Fot. H. Karapuda
A Pani dziadek był przecież w Warszawie znany. Jego klientami byli aktorzy i znani politycy.
Tak, wśród klientek były modelki, prezenterki telewizyjne. Osiągnął bardzo duży sukces, ale w gruncie rzeczy to też dotarło do mnie w pewnym momencie. Wiedziałam, że dziadek był świetnym szewcem. Pamiętam jednak pogrzeb dziadka na Powązkach. To był pierwszy pogrzeb, na którym byłam. Ludzie nie mieścili się w kościele.
Nie zostałam wychowana w przekonaniu, że dziadek był jakąś sławną osobą. Był po prostu moim dziadkiem, który dobrze robił buty. Musiałam spojrzeć na to z pewnej perspektywy, jako bardziej dojrzała osoba, żeby uzmysłowić sobie, że dziadek był wybitny i że nasza historia rodzinna jest wyjątkowa i warto w tę stronę pójść mimo że czasy się zmieniły i buty na miarę stały się produktem luksusowym. Nie zawsze tak było, w pokoleniu naszych mam czy babć, to było normalne, że chodziło się do krawcowej i do szewca obstalować sobie buty. Wcale nie trzeba było mieć jakiegoś problemu, który zmuszał do tego, żeby się do szewca wybrać.
Pani dziadek, oprócz realizowania indywidualnych zamówień, pracował także dla teatrów.
Tak, dziadek pracował w teatrze w czasie, gdy musiał zamknąć pracownię. Były chyba dwa takie momenty, gdy nakładano na niego kary i po prostu firma traciła wydolność. Zamykał wtedy firmę i szedł na kilka miesięcy do pracy w teatrze. Otwierał potem pracownię na nowo. Współpracował też z muzeum przy rekonstrukcji historycznych butów i odtwarzał na podstawie dokumentacji buty z danych epok. Robił wtedy obuwie używając technik z tamtych czasów, na przykład nie korzystając ze sztucznych klejów. Zamiast tego używał klejów roślinnych. Mój tata brał udział w tych projektach.
Czasy się zmieniły, więc czy teraz nie ma problemu ze znalezieniem wykwalifikowanych rzemieślników? Są ludzie, którzy się tym zajmują?
Zdecydowanie jest z tym problem. Czasami śmieję się, chociaż jest to właściwie śmiech przez łzy, że wsiadłam na tonący statek. Rzemieślnicy to głównie starsi ludzie. Są wprawdzie młodzi ludzie, którzy się fascynują rzemiosłem i chcą iść w tę stronę. Mają oni jednak zupełnie inną mentalność, tak jak ja. Chcą projektować, zakładać swoje firmy. Nie chcą, siedzieć w warsztacie i robić w skórze. Myślą szerzej.
Ludzi, którzy chcą się przyuczyć do fachu i pracować jako rzemieślnicy nie ma. Natomiast ci, którzy są, to starsi ludzie. W pokoleniu mojego taty jest bardzo mało rzemieślników. Wydaje mi się, że to wynika z historii PRL, kiedy firmy prywatne były tłamszone. Mój dziadek dwa razy zamykał pracownię przez naloty z urzędu skarbowego, nakładanie fikcyjnych podatków, ogólnie taka była polityka walki z prywatną przedsiębiorczością. Ten system zabił mnóstwo zakładów rzemieślniczych. Lata 90. Z kolei to zalew tanich produktów, otwarty rynek. Ludzie rzucili się na bazary, tanie rzeczy. To dobiło te zakłady. Nie mówię tylko o szewstwie, ale o wielu rożnych rodzajach rzemiosła. Ludzie odchodzili od tego, nie myśleli, że to może przetrwać. Tak się jednak stało, ale przetrwali starzy rzemieślnicy, którzy uczyli się w latach 50. i 60. Teraz pojawiają się młodzi, którzy się tym interesują, ale to jest inna bajka. Nie wiem, do czego to wszystko to dąży i jak moja firma będzie wyglądała w przyszłości. Jak nie będzie rzemieślników, to nie będzie komu robić butów.

Fot. H. Karapuda
A jakie możliwości przyuczenia się do zawodu mają teraz ci młodzi ludzie? Są jakieś szkoły? Czy starsi rzemieślnicy chętnie dzielą się swoją wiedzą?
To jest kwestia charakteru (śmiech). Niektórzy chcą, inni nie. Nauka jest dużym obciążeniem czasowym i finansowym. Uczniowi trzeba poświęcić czas, psuje materiał, na którym pracuje. Przyuczenie się do szewstwa może zająć parę lat. Młodym ludziom brakuje wytrwałości. Raz na jakiś czas przychodzi ktoś do pracowni wujka i zawsze jest tak, że po paru miesiącach rezygnuje. Nagle widzą, że to nie jest tak, że się zrobi jedną czy dwie pary butów i już jest szewcem i idzie w świat. Naprawdę trzeba pokory. Może to jest po prostu niedzisiejsze zajęcie. To jest takie dłubanie, wymaga czasu, nie ma szybkich efektów. Może ten fach nie przystaje do dzisiejszych realiów, gdzie wszystko ma być szybko i zaraz. A może po prostu po drodze wypala się zapał takiej osoby i wybiera inną drogę.
Wspominała Pani, że projektuje buty dla kobiet, tak jak dziadek. Projektowanie dla mężczyzn jest mniej popularne?
Dziadek też robił buty męskie, natomiast buty dla kobiet to był jednak jego konik. Widział się w roli damskiego szewca. I było to nietypowe. Buty męskie to jest klasyka, która nie zmienia się od kilkudziesięciu lat, niektóre modele mają nawet po kilkaset lat. Ta klasyka od XIX wieku jest mniej więcej taka sama. Zmieniają się kształty nosków. Nie trzeba być na bieżąco, żeby te buty się podobały. Jakoś tak jest. Inne zakłady szewskie, które w Warszawie funkcjonują, zdecydowanie specjalizują się w butach męskich. Za czasów dziadka funkcjonowały zakłady, które zajmowały się damskimi butami. Dziadek nie był jedyny. Jeżeli chodzi o mnie, to ja jestem kobietą, więc zdecydowanie bardziej czuję damskie buty. To był dla mnie zupełnie naturalny wybór. Mamy na koncie kilka zamówień męskich i jesteśmy w trakcie przygotowywania pełnej kolekcji męskiej. Jednak mówiąc o współczesnym rynku, bardzo rzadko ktoś zajmuje się wykonywaniem damskich butów na miarę.
Czyli znalazła się nisza?
Tak. Raz, ze wybór był dla mnie naturalny. Dwa, że był dobry strategicznie. Damskie buty robione w tradycyjnych pracowniach rzadko mają współczesny wygląd.
Skończyła Pani architekturę wnętrz. Wiedza ze studiów przydaje się przy projektowaniu butów?
Tak, studia na ASP w Warszawie nie przyuczają do konkretnego zawodu, są bardziej ogólnorozwojowe. Pod tym względem na pewno wiedza się przydaje, myślenie o formach, kolorach. Mieliśmy przez cztery lata zajęcia z malarstwa. I to się przydaje. Na przykład przy dobieraniu skór , a to jest duża część pracy przy zamówieniach. Pokazuję klientkom model butów, mamy przed oczami skóry. Wyobrażenie sobie, jak będzie wyglądało dane połączenie skór, jest często barierą nie do przejścia dla klientek. Ja jestem doradcą, potrafię łączyć kolory. Jeżeli o to chodzi studia, na pewno mi się przydały.
Jaki ma Pani pomysł na rozwijanie firmy w przyszłości?
Przygotowujemy kolekcję damską na ten rok. Właśnie się przenieśliśmy do nowej pracowni. Teraz jesteśmy na Starej Ochocie, wcześniej funkcjonowaliśmy na Nowym Świecie, równoległe do pracowni wujka. Teraz jesteśmy już samodzielni. Jeżeli chodzi o dalsze funkcjonowanie to planuję walczyć o to, by firma istniała w takiej formule jak obecnie. Zapotrzebowanie na buty robione na miarę jest. Aby but był robiony na miarę, musi być od początku do końca wykonywany ręcznie sposobem rzemieślniczym. Nie da się produkcyjnie robić takich butów. Przy tych robionych na miarę każda para jest inna, każdy element odmienny, wyrabiany ręcznie specjalne do każdej pary. W butach produkcyjnych jest tak, że podeszwy są jednakowe. U nas jest tak, że nawet gdy robimy ten sam model buta np. Angielki dla dwóch różnych klientek, to obrys podeszwy będzie inny.
Musi być idealnie dopasowany do stopy?
Tak. Jeśli stopa jest szersza, to podeszwa też będzie szersza. Nie da się robić prefabrykowanych elementów, trzeba wszystko robić od zera ręcznie.
Polub TwarzeWarszawy.pl na Facebooku
Obserwuj TwarzeWarszawy.pl na Twitterze
Poleć TwarzeWarszawy.pl w Google+
Śledź TwarzeWarszawy.pl na Wykopie