„Cieszkowski – Pracowania czapek i kapeluszy” to jedno z niewielu miejsc, w których uchowało się jeszcze warszawskie rzemiosło. Niestety przyszłość zakładu nie jest pewna. W miejscu pawilonów wciśniętych między ul. Targową a nasypem kolejowym ma powstać nowa droga. Nam udało się zajrzeć nie tylko do części sklepowej, ale również do warsztatu zlokalizowanego na piętrze. Zobaczcie jak kiedyś robiło się najlepsze czapki i kapelusze.
Moda i produkty
Maciejówki, czapki z guzikiem, z flauszu, szyprówki, kolarki. Czapki bez daszka i z daszkiem zwykłym lub lakierowanym, berety, narciarki, alpejki, czapki z nausznikami. Kapelusze szyte i z filcu, czapki typu”Gawrosz” , kapelusiki typu „Piotruś” i stylizowane na lata 30. Pani Alina potrafi zrobić je wszystkie, a zapewne i jeszcze więcej. Twierdzi, że swoje produkty pozna zawsze i wszędzie. Podkreśla, że nie są to byle czapeczki na sezon, a porządne nakrycia głowy, które mogą starczyć i na 30 lat!
– Oczywiście, że tak! Jak swojej czapki bym mogła nie poznać na ulicy, sklepie czy teatrze? Od razu widzę robotę swojego zakładu. Tych maciejówek zrobiłam chyba tysiące, każdą rozpoznam nawet z daleka. To wszystko są bardzo charakterystyczne wzory, elementy wykończenia. Proszę spojrzeć na obłość tego guzika – on jest specjalnie tak dobrany, żeby do linii czapki pasował. Tego się nie da nie poznać – z wielkim zaangażowaniem wyjaśnia Alina Cieszkowska, już w czwartym pokoleniu właścicielka najstarszego zakładu kapeluszniczego w stolicy.

Alina Cieszkowska w sklepie na parterze. Po prawej czerwony „Wilhelm Tell”. Fot. Twarze Warszawy
Jak się okazuje w modzie męskiej niewiele się zmienia. Mężczyźni są tradycjonalistami, boją się nowych fasonów. Jak coś raz się przyjmie to potem sprzedaje się przez długie lata. To dlatego na wystawie zawsze musi być jakaś czarna czapka – bez takiej w ofercie stołeczny kapelusznik nie może egzystować.
Zupełnie inaczej wygląda kwestia mody damskiej. Tutaj fasony i zainteresowanie różnymi kolorami zmieniają się bardzo szybko. – Kobiety są dużo bardziej odważne jeśli chodzi o modę. Próbują, szukają czegoś nowego. Mam taką młodą klientkę, która zawsze jest bardzo elegancko ubrana. Przychodzi na szpileczkach, z fajną torebką i zawsze w kapeluszu. Ona szuka nakrycia głowy do konkretnych zestawień. To w jaki sposób się ubiera jest wspaniałe – wyjaśnia Pani Alina. Kiedyś berety były tylko szare, teraz w ofercie pojawiły się kolorowe i we wzory. – Staram się mieć towar inny, taki który klienta zaskoczy – dorzuca Cieszkowska.
Klienci
Takie zakłady nie mają niestety zbyt wielu klientów. Nie stoją do nich kolejki i sprzedaż nie trwa non-stop jak w wielu sklepach. Pani Alina zna wielu stałych bywalców – doradza im w wyborze nakrycia głowy, a oni często się rewanżują przynosząc informacje o tym, co jest modne w innych krajach. Nam udało się jednak trafić nie na osoby zafascynowane modą, a na zwykłych warszawiaków.

Warsztat nad zakładem. Fot. Twarze Warszawy
Do Cieszkowskiego wpadły m.in. dwie starsze panie, które już wcześniej zastanawiały się nad zakupem jednego z kapeluszy. Przez dłuższą chwilę rozmawiały z właścicielką o doborze rozmiaru i dostępnych kolorach, ale nie zdecydowały się na zakup. Na odchodnym rzuciły tylko: Pani tutaj ostatnio samych młodych i telewizje przyjmuje.
Jeden ze starszych mieszkańców Pragi wpadł po czapkę o dokładnie takim samym wzorze jaką już nosił, ale nie znalazł nic dla siebie. Zakupu dokonał jedynie młody mężczyzna, któremu wybór wzoru i koloru, po krótkiej rozmowie z panią Aliną, zajął dosłownie chwilę.
– Tak to niestety jest. Przychodzą, oglądają, ale wiele osób nie decyduje się na zakup. Często mówią, że za drogo, a przecież nasza ręczna robota gwarantuje jakość na lata – wyznaje Pani Alina. Przy okazji dowiadujemy się, że nie zamierza wprowadzać sprzedaży przez Internet. Wiele osób nie zna nawet swojego rozmiaru. Trudno też sobie wyobrazić możliwość zakupu bez bezpośredniego kontaktu. – Sam pan widział, z klientem trzeba pogadać, doradzić, pozwolić przymierzyć, tego się nie da na odległość zrobić. Przecież nie pozwolę korpulentnemu mężczyźnie wyjść ode mnie w kapeluszu z dużym rondem – wyjaśnia właścicielka.

Na ścianie szablony, na stole czapki na drewnianych klocach. Fot. Twarze Warszawy
Rzemiosło
Najbardziej interesujący jest jednak sam proces produkcji. Prowadzona jest ona na piętrze nad sklepikiem mieszczącym się na parterze pawilonu. Z dużego okna widać nasyp kolejowy i ulicę Targową. Całe pomieszczenie zastawione jest stołami i szafkami, a pod sufitem wiszą gotowe już czapki. Prace prowadzone są na kilku ponad stuletnich, ale już nieco zmodyfikowanych i pracujących na prąd, maszynach. Poza tym niewiele się zmieniło.
Przy czapkach męskich zaczyna się od odrysowania szablonu i krojenia. Osobno przygotowywane są podszewki, daszki i inne elementy wykańczające nakrycie głowy. Następnie wszystko trzeba pozszywać, a każda część musi być równa. W zależności od modelu konieczne może być obciągnięcie daszka i guzików. Gotowe czapki na specjalnych drewnianych klocach lądują w garnku, wewnątrz którego specjalna konstrukcja umożliwia trzymanie go w parze. Całość nabiera kształtu a później jest prasowana przez materiał gorącym żelazem i trafia do specjalnej suszarni przypominającej duży piec. Tam ostatecznie wysychają. Na materiale nie może pojawić się żadna zmarszczka.

Widoczne drewniane i metalowe formy pod ścianą. Fot. Twarze Warszawy
Część damskich kapeluszy formowana jest na specjalnych formach z metalu podgrzewanych na gazie. Po ogrzaniu ich do odpowiedniej temperatury główka z prefabrykatu jest na nie naciągana i formowana. Później kształtuje się rondo i dodatkowe elementy.
Każdy drewniany kloc i każda metalowa forma mają swój rozmiar i kształt odpowiadający danemu rodzajowi czapki. W całym zakładzie są więc ich dziesiątki.
Materiały na nakrycia głowy Pani Alina częściowo musi sprowadzać z zagranicy. Wielu krajowych producentów już upadło lub nie ma zbyt wielu interesujących wzorów w swojej ofercie.
Historia
– Mój pradziadek, a było to 150 lat temu, wyjechał z kraju za chlebem. Historia z jaką teraz młodzież może się utożsamiać. Pracował w Wiedniu i tam uczył się na kapelusznika u jednych z najlepszych europejskich mistrzów. W końcu wrócił do Polski tuż przed Powstaniem Styczniowym. Z fachem w rękach i zaoszczędzonymi pieniędzmi mógł sobie pozwolić na otworzenie własnego zakładu w Warszawie przy ul. Chmielnej 16 – opowiada o początkach istnienia firmy Pani Alina. Dodaje, że w pierwszym okresie istnienia firmy sprzedawano tylko męskie nakrycia głowy. Interes kręcił się świetnie. Niemal każdy, od pana przez mieszczanina po chłopa i robotnika nosił wtedy coś na głowie. Klientów nie brakowało.

W tle pusta suszarnia. Nowa czapka gotowa do prasowania. Fot. Twarze Warszawy
Po odzyskaniu niepodległości zakład przejął syn Stefana – Marcin Cieszkowski. Sklep i produkcja zostały przeniesione na Nowy Świat 12. – W dwudziestoleciu to była taka mała fabryczka. Pracowało wtedy u dziadka 10 rzemieślników – mówi Alina Cieszkowska. Firma radziła sobie świetnie, pomimo licznej konkurencji. Niestety II Wojna Światowa przerwała pasmo sukcesów. W czasie okupacji Cieszkowskich zmuszono do przeniesienie się na Marszałkowską 74. Budynek został niemal doszczętnie zniszczony, ale w resztkach bramy udało się szybko uruchomić produkcję czapek. – Mój ojciec był niezłomnym człowiekiem. Zabudował część bramy i wytrwał w niej do roku 1950. To był bardzo ciężki okres. Brakowało wszystkiego. Czapki robiło się wtedy ze zużytych mundurów i tego co udało się złapać na targu przy ul. Emilii Plater – wyjaśnia Pani Alina.
Stefan Cieszkowski, czyli ojciec naszej bohaterki, przejął rodzinny interes. Firma kilka razy zmieniała siedzibę. Z Marszałkowskiej przeniosła się na Targową, a potem Ząbkowską. W 1970 roku powstały pawilony przy Targowej, w których zakłada znajduje się do dziś. Stefan Cieszkowski zajmował się jednak nie tylko rzemiosłem – przez długi czas śpiewał z sukcesami w Operetce Warszawskiej. – W tych latach żyło nam się całkiem dobrze. Wychowywałam się za sceną, odwiedzali nas znani artyści. W międzyczasie nauczyłam się swojego fachu. To nie były złe czasy – wspomina Alina Cieszkowska.

Pani Alina przy pracy. Fot. Twarze Warszawy
Czapki przez cały okres działania firmy robiono z różnych materiałów. Przez lata dostarczały ich polskie fabryki, w tym łódzkie szwalnie. Popularne były też gronostaje, karakuły, a nawet koty. W późniejszych latach również sztuczne futerka.
Sytuacja pogorszyła się w latach 90. Zimy stały się łagodniejsze, zmieniła się moda. Mężczyźni nie kupowali już czap z futrem. Jednak nie to okazało się największym zagrożeniem, a importowane z dalekiej Azji tanie i liche czapeczki. Na bazarze na Stadionie X-lecia było ich pełno, a ludzie starali się zaoszczędzić. Niewielu interesowały droższe, ale zdecydowanie lepsze jakościowo produkty. Klientów ubywało, ale zakład dotrwał do 150-lecia. Dopiero po nim przyszły najpoważniejsze problemy.
Co będzie dalej?
Na początku tego roku mieszkańcy Warszawy dowiedzieli się, że firma z taką tradycją może upaść. Przez ostatnie tygodnie wiele się jednak wydarzyło. W obronie rzemieślników z pawilonów przy Targowej stanęły różne organizacje. Sprawa stała się głośna. Miasto zaproponowało alternatywne organizacje, ale w o wiele mniej atrakcyjnych punktach stolicy. Zdaniem większości raczej po to, żeby mieć podkładkę pod dalsze decyzje niż z chęci rozsądnego załatwienia sprawy.
Mimo wszystko, obecnie Pani Alina nie jest już tak złej myśli jak na początku i wierzy, że wszystko dobrze się skończy. Nie może jednak zrozumieć dlaczego miasto nie sprzyja małym, rodzinnym firmom. – Przetrwaliśmy Powstanie Styczniowe, dwie Wojny Światowe, a teraz możemy upaść przez likwidację pawilonów i brak chęci ze strony miasta do ratowania rzemiosła. Nikomu na tym nie zależy – podkreśla.

Tędy ma przebiegać nowa droga. Fot. Twarze Warszawy
Dodaje, że nie zależy jej tylko na losie pracowni kapeluszniczej, ale również wielu innych podmiotów. W końcu w ostatnich latach i miesiącach zainteresowanie rzemiosłem znacząco wzrosło. Pojawiło się wiele nowych firm, przeważnie zakładanych przez młodych ludzi, zajmujących się produkcją ubrań czy przedmiotów użytku codziennego. Im też jest trudno znaleźć miejsce. Murem nie do przeskoczenia są bardzo wysokie czynsze w lokalach wynajmowanych przez miasto.
– O rzemiosło trzeba dbać, utrzymywać je w centrum miasta, a nie tylko przyciągać kolejne banki. Wiele powierzchni stoi pustych, czynsze są bardzo wysokie. Bez tego całego ruchu i gwaru, które małe sklepy i zakłady generują, ulice i miasta umierają. Kiedyś mówiło się, że „ruch jest jak na Marszałkowskiej” teraz po 17 całe życie na niej zamiera – mówi Cieszkowska.
Jest jednak odrobina nadziej. – Wielu młodym sprzykrzyły się już wielkie centra handlowe, w których tak na dobrą sprawę można zawsze dostać to samo. Takie same sklepy, z takimi samymi ubraniami. Nawet różne marki są do siebie podobne. Rzemiosło daje coś zupełnie innego. Zaczynają dostrzegać piękno i jakość pracy rzemieślnika. To jest coś wspaniałego – dodaje Pani Alina.
Przyznaje, że w ostatnich latach odwiedzała nie raz stołeczne targi modowe czy imprezy organizowane w Domu Braci Jabłkowskich. Za każdym razem spotykała wielu interesujących producentów i tłumy młodych ludzi szukających ciekawych rzeczy dla siebie. To właśnie dla tego nowego i starego rzemiosła brakuje w Warszawie miejsca.
– Dopiero ostatnio przekonałam się jak wielu ludziom, i to tym młodym, zależy na utrzymaniu rzemiosła. Jak wielu z nich za mną stoi. To było zaskakujące i bardzo miłe. Mam nadzieję, że wyjdzie z tego jeszcze coś dobrego – mówi Alina Cieszkowska.
Polub TwarzeWarszawy.pl na Facebooku
Obserwuj TwarzeWarszawy.pl na Twitterze
Poleć TwarzeWarszawy.pl w Google+
Śledź TwarzeWarszawy.pl na Wykopie