DJ Wika: Na parkiecie kipię energią!

06.02.2015

Tagi: klub, muzyka, warszawa,

Zaczynała w niewielkim domu kultury ze sceną. Później były stołeczne puby, kluby, ale podbijała też parkiety Budapesztu, Berlina, czy Londynu. Mówi, że na każdej imprezie uczy się czegoś nowego od swoich młodszych kolegów. Wirginia „Wika” Szmyt to najstarsza didżejka w Polsce. Propozycji prowadzenia imprez, dancingów, czy zabaw integracyjnych ma tyle, że niektórym musi odmawiać. W jej wypadku życie na emeryturze to nie robienie na drutach i podlewanie kwiatków, a czerpanie pełnymi garściami z tego, co jest w zasięgu ręki.

Łukasz Pastor: Prowadzi Pani różnorakie imprezy – od potańcówek dla seniorów po osiemnastki, bale karnawałowe, czy typowe imprezy w klubach. Jak dobiera Pani muzykę, by impreza byłą udana?

Wirginia „Wika” Szmyt: Muzyka np. dla seniorów jest wszędzie podobna. Wszędzie tańczą przy szlagierach, przy hitach dancingowych – przy Halinie Kunickiej, Irenie Jarockiej, przy przebojach lat 60, 70, 80 – głównie przy muzyce polskiej. Czasami grywam też muzykę biesiadną. Seniorzy lubią zabawy integracyjne – np. zabawę w pociąg, tzw. kaczuchy. Ale muzykę polską przeplatam też muzyką grecką, muzyką włoską – żeby ludzie, którzy mają swój wiek, mogli nadążyć i poczuć się swobodnie. Grywam też muzykę cygańską, rock&roll, twist, cha-chę. To muzyka bardzo różnorodna.

Zapewne nieco inaczej dobiera się muzykę dla młodych odbiorców.

Gram to, co dyktuje parkiet. Jeżeli widzę, że to parkiet młodzieżowy, to staram się spełniać ich oczekiwania, choć z drugiej strony – skoro mnie zapraszają – to raczej mają świadomość, że nie będę grała tylko tego, co na co dzień mają na swoich dyskotekach. Zresztą – moim zdaniem – dzisiejsza młodzież chyba nie do końca umie tańczyć. Według mnie to, co widać na parkiecie, to nie taniec, a wspólnota emocjonalnych przeżyć. To bardzo specyficzna więź: przygaśnięte światła, dym i szał – szał młodości, który integruje. Tam nikt nie musi umieć tańczyć, nie musi mieć partnera, tam wszyscy tańczą dla siebie. Ja mogę co prawda i zagrać tylko tę muzykę, którą preferuje młodzież – mam electro, mam i house – ale wystarczy zagrać raczej powszechnie znane przeboje i przeplatać je nowoczesnymi piosenkami dla młodych – i tak najczęściej robię. Wśród moich ulubionych artystów nowej generacji są m. in. Shakira, Oceana, czy Margaret. I to młodzież lubi.

Gra Pani disco polo?

Z disco polo jest zawsze problem. Gdy mam prowadzić imprezę w jakimś klubie, to wcześniej dostaję najczęściej informację ” tylko my nie gramy disco polo”. Jak nie gramy, to nie gramy – szanuję to, ale w czasie imprezy przychodzą młodzi i mówią: a ma pani „Wymarzoną”, ma pani „Ona tańczy dla mnie”, a ma pani „Ciało od ciała”? Pytają też często o hity zespołu Młodzi i Piękni. Teraz już zwykle mam – żeby nie dać się zaskoczyć. Ale gram też Beatlesów, Elvisa Presleya, Skaldów, Pudelsów, Pussycat, Cliffa Richarda… Mogłabym wymieniać w nieskończoność. Mam też kilka rodzajów „Macareny” i wiele piosenek w stylu mambo. Proszę sobie wyobrazić, że młodzież prosi mnie też czasem o piosenki grupy Vengaboys!

2014.11.30 dj wika_80

DJ Wika. Fot. HulaKula

Pani pasja do grania muzyki na imprezach nie przyszła nagle.

Gram już ponad 15 lat, ale nie dlatego, że stało się to modne. Dzięki temu, że gram, w jakiś sposób pokazałam seniorów i odsłaniam największy problem z nimi związany, bo seniorzy przez lata byli zapomniani – można by rzec, że nie liczyli się jako obywatele. Nic praktycznie nie było dla nich, może z wyjątkiem klubów seniora umieszczonych w takich miejscach, żeby nikt z nich nie korzystał, np. w piwnicach. Skończyłam studia pedagogiczne, zawodowo pracowałam z młodzieżą po wyrokach sądowych, a na emeryturze zajęłam się pracą z seniorami, bo chciałam pomóc im prowadzić życie artystyczne, chciałam być animatorem ich życia na emeryturze. Miałam też osobisty problem – nie mogłam siedzieć w domu, bo nie miałam ogrodu (mam tylko mały balkonik), nie miałam na miejscu rodziny, której mogę gotować obiady, nie lubiłam robić na drutach, a takich jak ja jest więcej. Dlatego założyłam zespoły artystyczne, kabarety i zorganizowałam cały szereg działań na rzecz przybliżenia seniorom sztuki i kultury.

I w końcu przyszedł czas na dancingi...

Gdy już zostałam kierownikiem filii domu kultury, otrzymałam do dyspozycji salą ze sceną. Założyłam klub z uniwersytetem trzeciego wieku, a więc miałam spotkania edukacyjne, ale żeby ludzie przychodzili na spotkania edukacyjne, np. z politykami, z reprezentantami różnych religii, musiałam zorganizować im też zabawę. Pewnego dnia poprosiłam mój dom kultury o pieniądze na didżeja, który poprowadzi zabawę, ale zaproponowano mi tych pieniędzy niewiele, bo ich po prostu nie było. Powiedziano mi za to, że mogę sama grać. Zaprosiłam więc didżeja, zobaczyłam jak on to robi i podpytałam.

Tyle wystarczyło?

Wtedy nie było komputerów, a wszystko robiło się z mikserów. Były odtwarzacze i wzmacniacze. Miał odtwarzacze, które podłączył do wzmacniacza, miał też masę płyt. Pomyślałam, że też mogę mieć to wszystko. Jeden odtwarzacz w klubie już był, dokupiłam drugi, żeby nie było przerw w graniu, kupiłam płyty, nałożyłam na uszy słuchawki i zaczęłam grać – najpierw w soboty, potem jeszcze w czwartki i jeszcze w niedziele. Na parkietach było po dwieście osób – wiecznie były pełne sale. Prawie w ogóle nie było mnie przez to w domu. Po pięciu latach klub się rozpadł, a więc zaczęłam grywać w pubie. Sale znowu były pełne, bo przychodzili też moi znajomi z poprzednich imprez. Tam stałam się rozpoznawalna. I dzięki temu grywałam też w Budapeszcie, Berlinie, czy w Londynie. W świat poszła informacja, że polscy seniorzy nie tylko chodzą na pielgrzymki i do kościoła, ale też tańczą.

Na pewno spotykała Pani na swojej artystycznej drodze osoby, od których mogła się Pani wiele nauczyć.

Tak – gdy zaczęto zapraszać mnie na imprezy do klubów – chyba jako ciekawostkę i atrakcję. Ale didżeje mówili, że z takimi odtwarzaczami, jakie mam, nie wypada iść na imprezę, że trzeba kupić nowy sprzęt.

I kupiła Pani?

Kupiłam! Zobaczyłam, jak to się obsługuje i pod kierunkiem młodych didżejów nauczyłam się. Też podpowiedzieli mi, że trzeba mieć bardziej nowoczesną muzykę. Gdy byłam zapraszana na międzypokoleniowe dancingi, wtedy grałam z wieloma młodymi didżejami. Ja reprezentowałam starą generację, a przy mnie był młody i znany didżej. On był wiodący, a ja byłam didżejką wspomagającą. Starałam się słuchać, jaka to muzyka, wsłuchiwać się w rytm, podpatrywać, jak bawi się młodzież. Starałam się od nich nauczyć jak najwięcej, później szłam do Empiku, nakładałam słuchawki i szukałam tego, co w czasie imprezy mi się spodobało. Teraz serwuję te utwory na dyskotekach młodzieżowych. Młodzi wciąż zapraszają mnie do grania. Nie zawsze jednak czuję się na siłach, bo czasem boję się, że nie spełnię oczekiwań. Jeżeli coś robię, to chciałabym robić to dobrze. Nie będę zawsze grała młodzieżowego typu muzyki. Na szczęście często zapraszają mnie, bym puszczała muzykę taką, jaką ja gram.

2014.11.30 dj wika_51

DJ Wika. Fot. HulaKula

Zastanawia mnie, czy grywa Pani np. Davida Guettę?

Tak, puszczam, mam jego utwory i bardzo go lubię. Ba, bardzo lubię też coś z zupełnie innej beczki np. reggae. Chętnie zagrałabym wieczór tylko w klimacie reggae.

Czy czuje Pani ducha rywalizacji z innymi didżejami?

Nie konkuruję z nimi. Nie uważam, że mogę być lepsza. Gdy gram z młodym didżejem, mówię, że to on jest moim nauczycielem i że on tu rządzi. Radzę też, by wchodził ze swoim utworem, gdy tylko zauważy moją wpadkę. Oni są cudowni.

To jednak chyba ciężki kawałek chleba…

Teraz wcale się nie dziwię, że raczej młodzi ludzie są didżejami. To ciężka robota! Stanie na nogach, stres… Może oni mają inne podejście, ale dla mnie najważniejsze, żebym się nie spaliła z powodu błędu, czy zagrania niewłaściwych utworów. Odsypianie nocy też jest męczące. Chociaż tu muszę przyznać, że już w trakcie samej imprezy adrenalina pozwala na zapomnienie o zmęczeniu.

Na jakim sprzęcie Pani gra?

Mam mikser Numarka. Można na nim skreczować, ale ja nie skreczuję, bo dla mojego pokolenia to nie jest potrzebne. Umiem też miksować na winylach, ale nie mam takiego odtwarzacza.

Jak reagują Pani znajomi na to, co Pani robi?

Sąsiedzi i znajomi mają pełne uznanie dla tego, co robię i chyba podziwiają mnie. Poza tym uważają, że mam zdrowie do tego, co robię. Ale ja też choruję, jednak nie umiem chorować na pokaz. Jestem zawsze zadowolona z życia. Nie lubię wzbudzać współczucia i nie lubię się dzielić smutkami. Całe życie pracuję z ludźmi. Nikt nie jest w stanie zrozumieć drugiego człowieka. Po dwóch tygodniach od śmierci męża grałam imprezę, tymczasem niektórzy mówili, że przez cały rok powinnam siedzieć w domu w czerni. A ja potrzebowałam wyjść. W życiu nie można się załamywać, bo gdy się załamiemy, to wtedy dzieci będą musiały się nami zajmować, a ja nie chcę obciążać dzieci, bo jestem w stanie sama się sobą zająć.

A co Pani najbliżsi sądzą o pasji, której się Pani oddaje?

Każdy ma swoje życie i ja mam swoje życie. Nie żyję życiem swoich dzieci, choć jest ono dla mnie bardzo istotne. Byłabym w stanie wytoczyć armatę w ich obronie i pójść z granatem na wroga, ale jeśli dziecko prosperuje samo i ma własne życie, a wnuki już studiują, to tym bardziej powinnam zająć się swoimi sprawami. Moje dzieci patrzą z uznaniem na to, co robię. Synowie czasem przypominają mi tylko, bym pamiętała, ile mam lat i bym zastanowiła się, czy faktycznie warto. Mówię im wówczas, że zastanowię się dopiero, gdy będę wzbudzać litość. Na razie moja energia na tyle działa, że jeszcze nią zarażam. A więc na razie mogę grać.

Skąd wziął się pseudonim „DJ Wika”?

Pochodzi od mojego imienia. Nazywano mnie od początku Wika, Wikusia. I tak już zostało.

Prowadzenie imprez to też okazja do dorobienia. Czy z punktu widzenia emerytki przydatne są dodatkowe pieniądze?

Gdybym nie dorabiała, praktycznie nie miałabym z czego żyć. Muszę dojechać wszędzie taksówką, nie mówiąc już o podróżach do innych miast. Nie prowadzę samochodu, a sprzęt jest przecież ciężki. Są instytucje, dla których gram charytatywnie – wtedy przyjeżdżają po mnie, ale są też przecież dalsze wyjazdy. Emeryci są w bardzo trudnej sytuacji. Większość ludzi ma nieco ponad 1000 zł na miesiąc. Za te pieniądze trzeba opłacić mieszkanie, kupić leki, bilet, zakupy. Niektórzy chodzą na imprezy tylko raz w miesiącu, a czasem staram się o darmowe wejściówki dla seniorów – tak jest np. w Hulakuli. Na darmową imprezę przychodzi np. około tysiąca seniorów. To są najpiękniejsze imprezy. Ja jestem po prostu jedną z seniorek. Wiadomo, że jeśli gram w klubach seniora, to budżety tych placówek są ograniczone. Profesjonalny didżej na pewno nie zagra za takie pieniądze, bo w ogóle nie będą dla niego atrakcyjne. A dla emeryta każdy grosz się liczy.