Ewa Maria Hordejuk: Muzyka to piękny sposób wyrażania swoich uczuć

20.02.2015

Tagi: Bracka, muzyka, SGH, warszawa,

– Znajomi, z którymi studiuje pracują głównie w korporacjach. I czasem zbierze im się na takie przemyślenia: „Wiesz, prowadzisz firmę, niby fajnie, ale nie boisz się?”. Odpowiadam, że tak boję się, ale praca w korporacji to też duże ryzyko, z dnia na dzień mogą cię wyrzucić. A mnie nikt nie wyrzuci dopóki sama nie stanę przed lustrem i nie powiem: „Okej, poddaję się. Nic nie robię”. Do tego momentu piłka cały czas jest w grze. Wszystko zależy od mnie – mówi Ewa Maria Hordejuk, właścicielka Music School. Pracę zaczynała jako sekretarka, później została menadżerem i w końcu właścicielem. Wszystko to w czasie studiów i przed trzydziestką. 

Jak się rozpoczęła Twoja historia z Music School?

Jak miałam 16 lat bardzo chciałam dostać się do szkoły muzycznej. To się niestety nie udało. Nie miałam odpowiedniego przygotowania. Chciałam grać na perkusji. I pomyślałam wtedy, że moje marzenia o muzyce już przepadły. Przyjechałam do Warszawy na studia, na socjologię. Pracowałam w tym czasie w różnych miejscach: opiekowałam się dziećmi, pracowałam w barze, wykładałam towar w Carrefour, wykonywałam drobne prace, takie jak sprzątnie mieszkania. Szukałam czegoś fajniejszego. Okazało się, że w Warszawie jest szkoła muzyczna dla dorosłych – pomyślałam, że muszę w niej pracować.

Zostałam asystentką w sekretariacie. Problem polegał na tym, że ja jestem osobą dość twórczą, kreatywną i nie byłam gotowa do pracy administracyjnej. Na rozmowie kwalifikacyjnej musiałam trochę podkoloryzować. Powiedziałam, że jestem w tym świetna, że ogarniam wszystkie szczegóły i nie ma lepszych ode mnie. Na początku było bardzo trudno, a  lista moich pomyłek nie miała końca. Wiedziałam jednak, że chcę w tym miejscu pracować.  Spotkałam fantastycznych ludzi, panowała niesamowita energia, miałam poczucie, że robię coś ważnego i potrzebnego.

Po roku udało mi się podciągnąć niedoskonałości. Pracodawca złożył mi propozycję, bym została menedżerem szkoły. Szkoła miała wówczas pewne problemy i to był dowód bardzo dużego zaufania. Obiecałam, że się tym zajmę, że dam z siebie wszystko, nadgonię braki. Udało się. Wraz z poprzednimi właścicielami bardzo dużo wtedy pracowałam nad tym, żeby wszystko fajnie wyszło. Do tej pory jestem bardzo wdzięczna za szansę jaką wtedy dostałam.

Co działo się dalej?

Po upływie roku od czasu, gdy zostałam menedżerem, okazało się, że nowi właściciele mieli wiele nowych pomysłów. Cały czas dążyli dalej, chcieli robić większe rzeczy. Powoli okazywało się, że drogi ich i szkoły się rozchodzą. Złożyłam ofertę przejęcia firmy. Poprzedniemu właścicielowi to się spodobało. Wszystko układało się dobrze, współpracowaliśmy. On wynajmował mi wszystkie instrumenty i całe wyposażenie. Ja opiekowałam się szkołą, wynajmowałam lokal, miałam umowy z pracownikami i klientami. Niestety pokłóciliśmy się. Nasze drogi się rozeszły. Tak niefortunnie się złożyło, że z dnia na dzień musiał zabrać cały sprzęt. Nie dogadaliśmy się. I faktycznie był taki moment, że zupełnie nie wiedząc, co mam robić ze szkołą, zostałam z dnia na dzień z gołymi ścianami na Brackiej. To było naprawdę coś.

Jak sobie poradziłaś?

Nie miałam wyjścia. To była wtedy taka adrenalina, że wiedziałam, że muszę coś zrobić. Jak nie masz  wyjścia, jesteś przyparta do muru, to staniesz na głowie. I tak było. To co zrobiłam najpierw, to powiedziałam, komu tylko mogłam, że jestem w nieciekawej sytuacji. Chyba najgorsze, co można zrobić, to brać wszystko na siebie. Szczególnie, jeżeli nie masz doświadczenia. Mój kolega – prawnik – bardzo mi pomógł od strony formalnej. Okazało się, że w szkole pracuje wiele osób, które mają swoje instrumenty i chętnie je pożyczą. Szybko ściągnęliśmy ten sprzęt. Nie miałam odłożonego kapitału na inwestycje, ale szybko udało się ogarnąć kwestie księgowe i w końcu zdobyć środki i zakupić potrzebny sprzęt.

Marta, z którą pracuję, była ze mną, gdy zabierano wyposażenie. Mieliśmy wielkie fantastycznie biurko w sekretariacie. Niestety, nie udało się go wynieść, więc panowie rozcięli je piłą i wynieśli w częściach. Było nam bardzo przykro, gdy to widziałyśmy. Po tych wydarzeniach wzięłyśmy głęboki oddech i poszłyśmy na kawę, a potem pojechałyśmy do Ikei. Napisałyśmy na Facebooku, że jeżeli ktoś ma jakiś sprzęt, który chciałby nam oddać to chętnie go przyjmiemy. I znalazła się pani, która podarowała nam keyboard. To jest piękne w takich sytuacjach. Tak naprawdę człowiek nie jest sam, tylko musi to dostrzec. Jest tyle osób, które chcą pomóc, które się w to angażują. Do tej pory wynajmujemy jeszcze instrumenty od nauczycieli, nie wróciliśmy do dobrej kondycji. To był jednak duży cios, na który nie byłam gotowa. Wszystko dobrze się potoczyło i jestem zadowolona z tego, jak jest. Jeszcze bardzo dużo pracy przed nami, ale mam nadzieję, że moje ambitne plany uda się zrealizować.

Znajomi, z którymi studiuje pracują głównie w korporacjach. I czasem zbierze im się na takie przemyślenia: „Wiesz, prowadzisz firmę, niby fajnie, ale nie boisz się?”. Odpowiadam, że tak boję się, ale praca w korporacji to też duże ryzyko, z dnia na dzień mogą cię wyrzucić. A mnie nikt nie wyrzuci dopóki sama nie stanę przed lustrem i nie powiem: „Okej, poddaję się. Nic nie robię”. Do tego momentu piłka cały czas jest w grze. Wszystko zależy od mnie. Nawet kiedy okaże się, że musimy opuścić lokal to znajdę w tydzień inny. To daje niesamowitą wolność, ale i ogromne poczucie odpowiedzialności. Jestem odpowiedzialna nie tylko za siebie, za lokal, ale też za osoby, które zatrudniam, za swoich klientów.

4

W szkole na Brackie. Fot. Anna Kostecka

Mówiłaś, że studiujesz dziennie. Jak udało ci się pogodzić prowadzenie firmy i naukę?

Tak, obecnie studiuję na SGH. Historia moich studiów też jest dość pokręcona ponieważ ja na początku nie wiedziałam, co chcę robić. Chciałam się dostać na studia międzywydziałowe na UW, bo wydawało mi się, że to mi da jakąś szerszą perspektywę. Ale się nie udało. Dostałam się na socjologię. Pomyślałam, że może to będzie ciekawe. Było takie, ale szybko zorientowałam się, że ja nie jestem – tak jak myślałam do tej pory – teoretykiem, który może siedzieć w książkach. Czułam się bardzo zniewolona i zupełnie nie wiedziałam, co mam z tym zrobić.

Po trzech latach studiów, wiedziałam, że nie będę socjologii studiowała nawet przez semestr dłużej. I zapisałam się na kurs florystyki. Wymyśliłam sobie, że skoro nie idzie mi w teorii, to muszę robić coś praktycznego. Muszę widzieć jakiś efekt swojej pracy, więc może po prostu zostanę kwiaciarką, florystyką. Wszystko super, z dwóch semestrów zrobiłam jeden, tylko później wszystko się skomplikowało. Okazało się, że nie mam zniżki studenckiej na przejazdy, a dla mnie to było dość kluczowe. Postanowiłam, że szybko znajdę jakieś studia. To był koniec września , i jedyną uczelnią, która mogłam mnie przyjąć w takiej sytuacji był PWSZ w Chełmie. Tam złożyłam papiery na polonistkę. Poprosiłam, by studia odbywały się w trybie eksternistycznym. Było fantastycznie.

I to był też właśnie ten moment, kiedy zostałam awansowana na menedżera. Stwierdziłam, że nie mam wiedzy o zarządzaniu, więc trzeba to zmienić. Gdzie mogę zdobyć wiedzę o zarządzaniu, jak nie na SGH? To był najlepszy wybór. Z tym, że był pewien problem. Na socjologii był taki przedmiot jak podstawy ekonomii, ale ja nie byłam w tym dobra. Do zaliczenia ćwiczeń podchodziłam 5 razy. Przez rok chodziłam na florystykę, byłam menedżerem w szkole muzycznej, uczyłam się w domu po godzinach na polonistykę i jeszcze przygotowywałam się do egzaminów na SGH. To był ciężki rok, ale satysfakcjonujący. Na uczelni nie jest łatwo, nie zawsze da się wszystko ze sobą pogodzić. Jestem jednak zadowolona, mam nadzieję, że wyjdzie mi to na dobre.

Jak wygląda teraz działalność twojej szkoły? Zajmujesz się wszystkim sama?

Mam dwie dziewczyny w sekretariacie, które są office menedżerami. One ogarniają całą firmę od strony  praktycznej: klientów, płatności, przepływu informacji, nauczycieli. Ja zajmuję się strategią, nawiązywaniem kontaktów z partnerami, promocją szkoły, wymyślaniem akcji marketingowych, a także rzeczami związanymi z public relations. De facto prowadzimy szkołę w trzy osoby.

Nauczyciele są zatrudnieni dodatkowo, to nie jest ich główna praca. Zastanawiałam się, czy nie zrobić szkoły, w której będą zatrudnieni na stałe, ale to nie ma sensu. Chcemy, aby uczyli u nas aktywni zawodowo muzycy, którzy koncertują. To jest ich główna działalność, a u nas mogą sobie dorobić. Nie brzmi może to do końca dobrze pijarowo, że u nas sobie dorabiają. Nie chciałybyśmy jednak, żeby w naszej szkole pracowali starsi panowie, zmęczeni życiem, którzy uczą, bo muszą. Wiemy, jak to się kończy. Mamy uczniów, którzy byli w szkołach państwowych, odeszli, bo powiedzieli, że nie dają rady ze względu na atmosferę. U nas nauczyciele muszą się starać. Jeśli się nie postara raz, drugi, to nie wiem, czy będzie miał trzecią szansę. To są naprawdę fantastyczni ludzie, to głównie oni tworzą to miejsce. Naprawdę, szczerze ich uwielbiam, uwielbiają ich też nasi uczniowie. Mam wielkie szczęście, że mogę pracować z tak niesamowitymi osobami.

Liczy się też ten praktyczny kontakt z muzyką.

Tak. To bardzo motywuje ludzi. Przychodzi nauczyciel, i pyta uczniów, co robią w piątek, bo on akurat gra koncert. Uczniowie chodzą na te koncerty. To jest fantastyczne, jak ktoś cię uczy śpiewać, a ty możesz sobie pójść go oficjalnie posłuchać.

To jest szkoła dla dorosłych. Uczniowie to osoby, które kontynuują swoją naukę, czy tacy, którzy nagle zdecydowali, że chcą nauczyć się grać?

Reklamujemy się jako szkoła dla dorosłych, chociaż nie do końca jest to prawdą. Naszą wizję jest to, by dać możliwość kontaktu z muzyką, każdemu, kto tego potrzebuje i chce. Mamy u nas też dużo dzieci, które są przyprowadzane przez rodziców. Mamy dużo osób w wieku nastoletnim. Nie musisz czekać, nie musisz się zmieniać, nie jest za późno. Jesteś tu i teraz, fajny, dobry i sobie poradzisz. To jest nasza filozofia. Zdarza się, że dzwonią rodzice i pytają, czy zapiszemy czterolatka na gitarę. Nie, nie zapiszemy. Dziecko ma jeszcze niekształcone palce, będzie się męczyć. Przyjdzie za trzy lata, i dużo szybciej złapie te wszystkie niuanse. Na wszystko jest czas i pora.

Nie mamy jednak górnej granicy. Dlatego promujemy się jako szkoła muzyki dla dorosłych. Jest duża konkurencja w edukacji muzycznej, ale głownie chodzi o dzieci i nastolatków. Nie ma miejsc typowo dla dorosłych. Można mieć zajęcia z prywatnym nauczycielem u siebie w domu, ale niektórzy bardzo sobie cenią swoją prywatność, wolą spotkać się w mieście. Nauczyciele podobnie, nie zawsze chętnie przyjmują u siebie. Tu jest taka wspólna przestrzeń.

Jeżeli są szkoły skierowane do dorosłych, to często stawiają na klimaty rockowe. Nie ma czegoś takiego, że masz lat 60 i kręci cię jazz i muzyka poważna, to też możesz przyjść. U nas możesz. Jesteśmy bardzo otwarci, mamy bardzo szeroką ofertę. Naszym celem jest stawienia na różnorodność.

1

Ewa Maria Hordejuk. Fot. Anna Kostecka

Jeżeli przychodzi osoba, która jest już starsza i chce się nauczyć grać na pianinie, to jakie faktycznie ma szanse, że osiągnie jakieś efekty?

To jest pytanie bardzo ciekawie i trudne (śmiech). Nie da się na nie jednoznacznie odpowiedzieć, to zawsze zależy od jednostki. Jakie ma szanse? 100 %, tylko zależy jakie efekty ma na myśli. Jeżeli chodzi o pianino to można to porównać do perkusji. Po prostu siadasz, musisz załapać rytm i zaczynasz grać. Na pianinie musisz mieć dobre ułożenie ręki, palców. To czy efekt cię zadowoli, zależy od ciebie. Jasne, nie mamy takie celu, żeby ze wszystkich zrobić wielkich kompozytorów XXI wieku. Chodzi bardziej o to, że zdajesz sobie sprawę, że coś, co było do tej pory niedostępne dla ciebie, nagle staje się dostępne. Dostrzegamy to na różnych płaszczyznach życia. Jeżeli nauczałaś się grać na pianinie, to co stoi na przeszkodzie, żebyś nauczyła się fizyki kwantowej, chociaż podstaw. Nagle otwierają się jakieś blokady w głowie i to jest bardzo fajne.

Starsze osoby, które do nas przychodzą, zawsze są skrępowane. Przyzwyczailiśmy się do tego. Po pierwszych zajęciach te osoby się otwierają, widzą, że nie muszą się stresować, nikt będzie na nie krzyczał.  To jest takie smutne, że często, w świadomości społecznej myślimy, że muzyka i talent do muzyki są zero-jedynkowe. Albo umiesz grać i będziesz to robił, albo nie umiesz grać. A tak naprawdę ja bardzo lubię to porównywać do matematyki. Jeżeli masz małe dziecko, które nie umie dodawać i odejmować i każesz mu dzielić, to niestety sobie nie poradzi. Na wszystko jest czas, pora miejsce. Wszystko trzeba robić po kolei. I da się tego nauczyć. Może nie będziesz grać Mozarta, ale zagrasz na przykład kilka prostych piosenek. Zrobiłam taki eksperyment na sobie, a jak pamiętasz, nie dostałam się szkoły muzycznej. Chciałam nauczyć się, grać na pianinie motyw wstępny z Harrego Pottera. Zajęło mi to mniej niż dwie godziny, bez wcześniejszego przygotowania. W dużym stopniu znaczenie mają zdolności manualne. Dalej dochodzi do tego to, czy słyszysz. Słuch można jednak wyćwiczyć.

Czyli dla każdego niespełnionego muzyka jest nadzieja?

Moim zdaniem tak. Nigdy nie zdarzyło się, by przyszedł ktoś, komu powiedzielibyśmy: „Nie, taki dramat, że po prostu nie ma sensu”. Czasami faktycznie zdarza się, że mamy uczniów, którzy nie słyszą. Podchodzimy do tego szczerze, mówimy, że może być problem, że to zajmie dużo pracy. Ale na pewno wyjdziesz stąd w lepszym stanie, niż przyszłaś. Samoświadomość ludzi w tym zakresie jest dość duża. Wiedzą, że mają z tym problem, ale chcą coś z tym zrobić. Po prostu lubią śpiewać. I to o to chodzi. Może na początku odradzamy jeszcze karaoke, ale potem efekt będzie lepszy (śmiech).

Gra na jakim instrumencie cieszy się największym powodzeniem?

Są takie fale, że nagle bardzo popularne robią się skrzypce albo akordeon. Najpopularniejsze instrumenty to jednak gitara, pianino, perkusja i saksofon. Do tego zawsze królujący wokal. Ludzie uwielbiają śpiewać. Wydaje mi się, że wszyscy o tym marzą, ale nie wszyscy się do tego przyznają.

Jakie masz plany na przyszłość?

Mam… syndrom imperium (śmiech). Planuję otworzyć następną filię w Warszawie. Nie wiem, czy to się uda, bo muszę jeszcze wiele rzeczy dopiąć. Następnie chcę otworzyć kolejne w kilku miejscach w Polsce. W przeciągu kilku lat chciałabym też prowadzić działalność za granicą – w Skandynawii. Mam nadziej, że się uda, w tym czasie, jaki zaplanowałam – bo uda się na pewno, tylko chciałabym wyrobić się w ciągu pięciu lat.

Bardzo bym chciała, żeby ludzie nie bali się spełniać swoich marzeń. Musisz, gdzieś w sobie, wypełnić pustkę związaną z tym, że chcesz tworzyć, kreować coś nowego. Chcesz się wyrażać, a muzyka to jest piękny sposób wyrażania uczuć, tego co masz w sobie. Tak naprawdę uważam, że śpiew jest jedną z najbardziej intymnych czynności, jakimi człowiek może się zajmować.  Śpiewamy, używając całego siebie, swoich emocji, duszy, intelektu. To jest niesamowite.

Próbowałaś?

Tak, uczę się śpiewać klasycznie. Bardzo trudny temat. Z moją nauczycielką mamy właśnie problem, bo coś mi nie wychodzi. Są wzloty i upadki. Trzeba cały czas pracować nad sobą. Jednak kiedy czujesz, że twoje ciało jest w stanie zrobić coś tak niesamowitego, wydać dźwięk tak silny, tak ekspresyjny, że aż ciebie to przeraża, to jest to niesamowite przeżycie.

Rozumiem, że teraz masz w końcu okazję nauczyć się gry na perkusji?

To jest dobre pytanie (śmiech). Jest trochę tak, że szewc bez butów chodzi. Nie udało mi się zostać perkusistką w zespole rockowym, może to jeszcze przede mną. W pewnym momencie grałam, opanowałam proste rytmy. Gram od czasu do czasu na gitarze. Ostatnio zaczęłam grać na pianinie. Mam takie marzenie, by grać chociaż w podstawowym stopniu na wszystkich instrumentach, na których uczymy. Zobaczymy, czy uda się to zrealizować. Teraz mam dużo pracy związanej z firmą i studiami.