W jedną ze ścian kamienicy przy ulicy Marszałkowskiej 41 wmurowana została nieduża gablotka. Mieszkańcy stolicy przez lata nie zwracali na nią specjalnej uwagi. Ot, szklana witryna jakich w mieście wiele. Ostatnio coś się jednak zmieniło, i przed gablotką zauważyć można tłum przechodniów, którzy zatrzymują się przy niej choćby na chwilę. Wszystko to za sprawą artystki i kolekcjonerki lalek znanej pod pseudonimem Mirella von Chrupek. Zmieniła ona oblicze gablotki, nadając jej zaskakujący bajkowy charakter. I tak obecnie, zza szkła spogląda na ulicę Marszałkowską różowa laleczka, która trzyma w rękach białego szczurka. Uwagę zwracają wszystkie elementy ekspozycji: niebieskie tło i delikatne kwiaty, pośród których stoi figurka.
– Chciałam wyczarować mały kącik, w którym mogłabym prezentować kolejne odsłony swoich miniświatków. Marzyło mi się coś na kształt teatrzyku z miniscenkami, akwarium do którego można zajrzeć, czy też znanych nam z dzieciństwa sekretów czy widoczków, które zakopywało się w ziemi, przykrywało kolorowym szkiełkiem i pokazywało tylko nielicznym – mówi Mirella von Chrupek.
Czy już jako dziecko przejawiała Pani pasję do kolekcjonowania?
Myślę, że każdy z nas jako dziecko jest małym kolekcjonerem choć nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. A zbierać można pachnące gumki do ścierania, historyjki z gum do żucia czy karty z piłkarzami. Słowem różne różności. Ale świadome kolekcjonerstwo jest zupełnie czymś innym. Jako dziecko pewnie coś zbierałam i ustawiałam na półce te moje skarby jednak nie pamiętam za bardzo co to było.
Ile lalek ma już Pani w swojej kolekcji?
Jak już niejednokrotnie wspominałam, nie jestem typem osoby, która ma oddzielny pokój na swoją kolekcję, lalki trzyma skrzętnie zapakowane w pudełka i nie daje dotknąć ich nikomu. Nie interesuje mnie taka aktywność. Przywiązuję się do lalek i każdej poświęcam swój czas. Obawiam się, że jakbym miała ich setkę siedziałyby tylko w gablotkach i patrzyły na płynące za oknem obłoki i nic ciekawego z tego życia by nie miały.
W kolekcjonowaniu doceniam kolejne etapy przez które przechodzimy czyli proces naszego dojrzewania i tego jak zmienia się nasz gust. Czasem zdarza się tak, że po pewnym czasie jesteśmy już przesyceni produktami oferowanymi przez firmy i pragniemy zrobić coś zupełnie swojego. I tak też powstała moja Bulinka – lalka, którą sama zaprojektowałam, wydrukowałam na drukarce 3d, zrobiłam z niej odlewy i pomalowałam. Jeżeli chodzi o kolekcjonowanie lalek jestem teraz na zupełnie innym etapie. Odchodzę od kupowania, a skupiam się raczej na projektowaniu i tworzeniu kolejnych odsłon własnej bohaterki i to jej poświęcam teraz najwięcej czasu i uwagi. Całą historię, etapy powstawania lalki, moje wzloty i upadki można prześledzić na stronie poświęconej Bulince. Już nie kręci mnie kupowanie gotowych modeli, przerabianie ich, a raczej wymyślanie i tworzenie czegoś zupełnie swojego. Czegoś od początku do końca. Mam cały notes wypełniony rysunkami nowych postaci, które czekają tylko na to by machnąć różdżką i wskrzesić w nie życie.
Skąd Pani zamawia lalki typu Ball-Jointed Doll? Jakiej wielkości są zwykle te zabawki?
Lalki zamawiam od producentów. Przeważnie z Korei lub kupuję od innych kolekcjonerów czyli z drugiej ręki. Bywają różnej wielkości od 8 cm do blisko metra.
Zamawia Pani lalkę, a jak następnie wygląda praca nad tym, by nadać jej konkretny charakter? Jak długo dobiera się odpowiednią fryzurę i wykonuje makijaż?
Proces customizacji jest zależny od efektu jaki chcemy osiągnąć. Ja ze względu na brak czasu posyłam swoje lalki innym artystom. Przedstawiam ogólną wizję i zdaję się na nich. Ufam ich wyobraźni i umiejętnościom. Czasem trzeba odczekać swoje w kolejce, ale jeżeli zależy nam na pracy danego artysty warto poczekać nawet i dwa miesiące na swoją kolej.
Sama szyje Pani ubranka dla lalek? Skąd czerpie Pani inspiracje?
Owszem szyłam sama ubranka i robiłam spinki, które mogły nosić zarówno lalki jak i ich właścicielki. Do dziś część z nich można nadal kupić u mnie w sklepiku AmoMirella.com. Ubranka szyłam ręcznie przez co każda sztuka była wyjątkowa. Kapelusiki, futerka, haftowane spódniczki. Przeważnie robiłam to na potrzeby sesji więc styl zależał od klimatu jaki chciałam oddać na zdjęciu. Inspiracje czerpię z różnych dziedzin: malarstwo, moda vintage, kwiaty. Najczęściej korzystałam z koronek znajdowanych na pchlich targach co czyniło moje małe ubranka dość dziewczęcymi.
Ma Pani swoją ulubioną lalkę?
Obecnie ulubioną lalką jest moja własna lalka Bulinka. To jej poświęcam najwięcej czasu i jestem z niej bardzo zadowolona. Mam duży sentyment do mojej pierwszej lalki Matyldy (Lati Yellow), bo to od niej zaczęła się moja pasja. Ale mam też ulubienicę Poziomkę (Lati Yellow), z którą wiem, że byłoby mi ciężko się rozstać oraz bardzo chimeryczną z wyglądu Sabinkę (Secretdoll Person 04).
Czy wszystkie zabawki zachowuje Pani dla siebie?
Drugi raz podczas rozmowy użyła Pani słowa „zabawki”. Unikałabym tego słowa w kontekście lalek Bjd. Słowo „zabawki” narzuca nam z góry coś przeznaczonego dla dzieci. Lalki Bjd, o których mówimy, nie są zabawkami a przedmiotami kolekcjonerskimi. Mając na uwadze ich cenę i czas poświęcony na ich kreację proszę mi wierzyć, że swojemu dziecku raczej nie dałaby ich pani nawet do pogłaskania. Moja kolekcja zawiera także przedmioty stricte zabawkowe znane nam dobrze z naszego dzieciństwa jak np. plastikowe czy gumowe zabawki. Czasem jak uzbiera mi się za dużo rzeczy z oddaję je osobom, które docenią ich walory estetyczne czy też kolekcjonerskie.
Kiedy zaczęła Pani fotografować lalki?
Kolekcjonować lalki zaczęłam 8 lat temu. To od nich zaczęła się moja pasja związana z kreowaniem miniświatków, budowaniem małych domków. Lalkom zawdzięczam także moją obecną nową zajawkę jaką jest projektowanie lalek.
Jak należy przygotować się do robienia zdjęć takim miniaturowym elementom? Trzeba mieć jakiś specjalny sprzęt albo studio?
Najważniejsza zasada to chyba robienie zdjęć z poziomu obiektu fotografowanego. Moim głównym celem jest ukazanie miniaturowego świata tak, by widz miał wrażenie, że jest on bardzo realny i życie w nim toczy się tak jak w naszym. Tej zasady staram się trzymać. Myślę, że przez lata wypracowałam sobie już własną technikę. Do robienia zdjęć nie używam lampy. Studia nie mam. Moja pracownia to mój pokój. Czasem wychodzę w plener choć wolę pracować w domu. Mam wtedy więcej swobody i nic mnie nie rozprasza. Lalki bywają czasem bardzo kapryśne- upadają zdmuchiwane przez wiatr, trzeba je wtedy czyścić i marnuje się czasem cenne światło.
Ile czasu trzeba poświęcić na wykonanie scenografii do jednego zdjęcia?
To zależy wszystko od scenerii. Czasem muszę na potrzeby sesji wykonać całą scenografię np. las, ogród ze ścieżką, a czasem wystarczy po prostu poustawiać coś w domku i też jest dobrze.
Gdzie Pani znajduje te wszystkie detale i figurki, które towarzyszą na zdjęciach lalkom? Kupuje się je w gotowych zestawach?
Przedmioty najczęściej kupuję w Internecie na stronach z miniaturowymi przedmiotami, aukcjach, pchlich targach lub czasem coś sama posklejam. Niekiedy dostaję jakiś drobiażdżek w prezencie od osób, które wiedzą, że dana rzecz przyda mi się do zdjęć.
Zwraca Pani uwagę nietypową pasją, ale także oryginalnym stylem ubierania. To prawda, że nie ma Pani w szafie ubrań w ciemnych kolorach? W jaki sposób projektuje Pani swoje kreacje?
Kreacji nie projektuję. Nie jestem projektantką. Chodzę w ubraniach, a nie kreacjach. Modą się interesuję, ale też bez przesady. Ubieram się tak samo od lat, nie zważając na trendy i wcale nie uważam bym ubierała się arcy oryginalnie. Jedynym co może wydawać się „dziwne” to kolor, którego tak mało jest na naszych ulicach. Tyle.
Mieszkańcy Warszawy mogę zobaczyć na ulicy Marszałkowskiej już kolejną odsłonę Gablotki, którą Pani zaprojektowała.
Witrynka mieści się w samym centrum Warszawy na Marszałkowskiej 41. Przejęłam ją po szewcu, który miał swój zakład pod tym adresem.
Chciałam wyczarować mały kącik, w którym mogłabym prezentować kolejne odsłony swoich miniświatków. Marzyło mi się coś na kształt teatrzyku z miniscenkami, akwarium do którego można zajrzeć czy też znanych nam z dzieciństwa sekretów czy widoczków, które zakopywało się w ziemi, przykrywało kolorowym szkiełkiem i pokazywało tylko nielicznym. Chciałam stworzyć mały zaczarowany, zakątek w centrum miasta, do którego np. przychodziliby rodzicie z dziećmi i oglądali razem magiczne krainy trzymając w rękach lody kupione w pobliskiej cukierni Corso.
Czy to będzie stała ekspozycja?
Nieznane są do końca losy kamienicy. Umowę mam do końca czerwca i nie wiem jak dalej potoczą się sprawy. Obecnie do końca kwietnia można oglądać drugą odsłonę gablotkową. Pierwsza przedstawiała zimową krainę. Druga jest pochwałą wiosny, która mam nadzieję wkrótce nadejdzie.
Bohaterką drugiej odsłony jest właśnie moja Bulinka. Jest to zatem wspaniała okazja zobaczenia na żywo lalki mojego autorstwa. Gablotka świeci się w nocy więc można odwiedzać ją o różnych porach. Nie zapomnijcie wziąć ze sobą okruszków dla małej przyjaciółki Bulinki – szczurka o imieniu Sabinka. Jest to ich pierwsze takie wyjście na miasto więc zapraszam w ich imieniu.
Polub TwarzeWarszawy.pl na Facebooku
Obserwuj TwarzeWarszawy.pl na Twitterze
Poleć TwarzeWarszawy.pl w Google+
Śledź TwarzeWarszawy.pl na Wykopie