Cafelokomotywa to klimatyczna, nawiązująca do stylu retro kawiarnia, herbaciarnia i cukiernia, która znajduje się zaledwie 25 km od Warszawy, na otwockim dworcu. Niegdyś był tu dworcowy bufet, który przeobrażony został w przytulne miejsce z duszą, pełne starych mebli, maszyn do szycia Singera, bibelotów, abażurów i fotografii z okresu międzywojnia. Wybór książek na półkach, po które wystarczy sięgnąć ręką, czyni z niego idealne miejsce dla wielbicieli literatury. W Cafelokomotywa można napić się herbaty o wyjątkowym smaku i aromatycznej kaw, zjeść ciasta. Każdy znajdzie tu coś dla siebie: dziecko, miłośnik towarzyskich spotkań, czy też znawca literatury. Od niedawna odbywają się tu wystawy. Pomysłodawcą lokalu Cafelokomotywa jest Grzegorz Miszewski. Inspiracja zrodziła się z dziecięcej fascynacji powiślańskim mieszkaniem babci.
Jak długo prowadzi Pan Cafelokomotywę i skąd pomysł na lokal z klimatem?
Grzegorz Miszewski: Cafelokomotywę prowadzę szósty rok, przejąłem ją po barze dworcowym od mojej mamy, która walczyła przez wiele lat, żeby utrzymać bar. Sprzedawała tu kawę, herbatę, batony, ciasta, torty, co pomogło jej się utrzymać. To był taki bufecik. Ja z kolei potrzebowałem znaleźć swoje miejsce w życiu, bo byłem na samym dnie. Miałem w sobie dużo smutku, cierpienia, nieszczęścia. Akurat tak losy się złożyły, że rozstałem się z moją żoną. Byłem doświadczony przez życie i mama, jak to mama, przygarnęła mnie. Nieoczekiwanie rozchorowała się i natychmiast musiałem przejąć cały bar. Miałem wtedy dużo problemów z samym sobą – z ciałem, głową i sercem. Moje życie było nieuporządkowane. Nie wiedziałem, co mam z nim zrobić. Nagle odkryłem, że to jest to, co zawsze kochałem: kawę, herbatę i gotowanie.
Dlaczego przeobraził Pan to miejsce na styl retro?
Zawsze kochałem mieszkanie mojej babci, byłem nim zafascynowany. Ja nigdy nie miałem ani własnego domu, ani dzieciństwa i było wokół mnie mnóstwo pustki. Mieszkanie mojej babci było miejscem, w którym czułem się bezpiecznie i dobrze. To mieszkanie na powiślańskiej Tamce miało niesamowity klimat, było tam wiele książek i duży pokój. To miejsce pamiętam przez mgłę i ta moja fantazja przerodziła się w przestrzeń jaką jest Cafelokomotywa. Chciałem stworzyć i zagospodarować sobie tutaj swój dom.
Pochodzi Pan z Powiśla?
Nie. Urodziłem się w Warszawie i tam mieszkałem w różnych dzielnicach, m.in. na Stegnach i Bródnie, całe dzieciństwo tułałem się po stolicy. Najbardziej pamiętam mieszkanie na Stegnach, chodziłem do szkoły podstawowej nr 212 na Burgaskiej blisko toru łyżwiarskiego, a urodziłem się w szpitalu praskim przy ulicy Floriańskiej.
W Cafelokomotywa jest bardzo domowo. Mnóstwo tu książek, gier planszowych, maskotek. Każdy znajdzie coś dla siebie. To miejsce przypomina mieszkanie…
Tak, bo to jest moja miłość i mój dom, którego nigdy w życiu nie miałem. Nie zaznałem ani miłości, ani ciepła. Jestem Dorosłym Dzieckiem Alkoholików. Dom kojarzył mi się ze smutkiem, dużo było toksyczności. Dlatego swój dom stworzyłem tu. Domu ze swoją żoną nie stworzyłem, bo nie potrafiłem i nagle odkryłem, że to jest moje miejsce. Tu uczę się dobra, uczciwości, ale też zdrowego egoizmu, tych prawd życiowych, mojego monologu. Ja już kiedyś to powiedziałem, że Cafelokomotywa jest moim dekalogiem.

Fot. Cafelokomotywa
Swoim gościom oferuje Pan bogaty wybór herbat i kaw. Czy jest coś warte szczególnego polecenia?
Proponuję klientom to, co mam w głowie. Jak goście przychodzą, to zawsze oferuję im to, co mam w lodówce. Porównuję to do procesu powstawania obrazu, do malarza, który bierze płótno, farby i zaczyna coś malować. Ja też tak tworzę. Na pewno oferuję pyszną kawę, herbatę, ciasta przygotowane według przepisów, które przejąłem od mojej mamy i tak samo je pielęgnuję. Dbam o to miejsce, tak jak o własny dom i dbam o klientów tak samo, jak o gości, którzy przychodzą do mojego własnego domu, którego nigdy nie miałem, a stworzyłem go tu, na stacji w Otwocku. Tu odkryłem siebie na nowo, swoje szczęście. Znalazłem w sobie pasje, których nie miałem, a zawsze szukałem. Są one w kawie, herbacie, eksperymentach i różnych alternatywach. Dążę do uszczęśliwiania ludzi, bo dzięki temu ja jestem szczęśliwy.
Założyłem sobie, że stworzę herbaciarnię. Herbaty sprzyjają mojemu stanowi fizycznemu i psychicznemu. Rozwijają mnie, picie herbat daje więcej, niż picie wódki, picie coli czy branie narkotyków. Mamy czarne herbaty, napary owocowe, dużo zielonych i białych herbat wysokogatunkowych, z różnych stron świata, organicznych i rooibosów. Zawsze marzyłem o takiej herbaciarni, a marzenia przerodziły się w rzeczywistość. Staram się tworzyć lokal dla klienta świadomego i wymagającego, serwuję tu dobre rzeczy. To miejsca dla klientów o sprecyzowanych kulinarnych wymaganiach, z wyższej półki. Moja przeszłość nauczyła mnie dobroci i chce to przekazywać ludziom.
Czy ludzie, którzy tłumnie wracają późnym popołudniem z Warszawy, zaglądają do pana?
Mam wąskie grono stałych klientów. Jak ktoś tu zawita, to wraca. Jeśli chodzi o klientów z SKM-ki, to oni tu raczej nie zaglądają, dworzec jest miejscem przelotowym, a ja mam produkty premium albo niszowe. Nie są dla kogoś, kto się spieszy i potrzebuje taniej korporacyjnej kawy lub herbaty z torebki. To miejsce dla kogoś, kto chce napić się jednej z najlepszych na świecie herbat. Albo napić się kawy z bardzo dobrej palarni.
Pana lokal ozdobiony jest licznymi antykami: są maszyny do szycia Singera, kandelabry, stare książki, ramki, regały, fotografie…
Wierzę, że jeśli człowiek w życiu czegoś pragnie, osiągnie to. Przykładem ilustrującym tę myśl jest ktoś chory na nowotwór, kto nagle zdrowieje, jak również trzeźwiejący alkoholik, narkoman albo ludzie zupełnie pokiereszowani życiem osiągający swój cel. Pragnę zrealizować marzenia i wizje, które mam w głowie. Nie odwiedzałem aukcji internetowych, nie chodziłem po pchlich targach, te rzeczy same do mnie przychodziły. M.in. maszyny nabyłem przypadkowo od kogoś, a świecznik odebrałem ojcu, któremu nie był już potrzebny. Dałem mu za niego jakieś pieniądze, a on przeznaczył je na wódkę.
Coraz częściej organizowane są tu wystawy. Jest szansa, żeby Cafelokomotywa stała się miejscem autorskich spotkań, promocji książek, wieczorków poetyckich? To zdaje się idealne miejsce na takie spotkania?
Chciałbym, żeby tak się stało, aczkolwiek nie mam na to specjalnego ciśnienia. Jestem skupiony na klientach i bieżącej sprzedaży. Pełnię funkcję „człowieka orkiestry”. Na pewno chciałbym, aby to miejsce stało się również galerią i ten rok poświęcę na to, żeby wywieszać tutaj prace moich klientów, ludzi zaprzyjaźnionych, którzy mają coś do pokazania, a przy tym są zwykłymi ludźmi z ulicy, mają wielkie talenty i pasje. Tacy ludzie tu właśnie przychodzą i z takimi nawiązuję przyjaźń. Chciałbym, żeby oni pokazywali siebie, a lokal żył dzięki nim, żeby tu odbywały się też warsztaty, żeby ludzie dzielili się swoimi podróżami, pasjami. To lokal, który sprzyja temu, dlatego wierzę, że tak się stanie.
Jak pozyskuje Pan klientów? Kto najczęściej odwiedza Cafelokomotywa?
Najlepiej działa poczta pantoflowa. Zaczynają przyjeżdżać do mnie ludzie z Warszawy i okolicznych miejscowości: Józefowa, Falenicy czy Międzylesia. Przychodzą tu osoby nieznane i bardzo znane. Zdarzają się nazwiska z pierwszych stron gazet i twórcy, ale też zwykli ludzie, którzy mają wiele do powiedzenia i warto ich poznać.
Ukończył Pan kursy baristyczne?
Tak. Z wykształcenia jestem kucharzem i technologiem żywienia. Zawsze uwielbiałem gotować. To moja miłość i pasja. Jestem człowiekiem, który zawsze sobie coś z mąki i wody stworzy. Odkąd pamiętam, zawsze byłem komunikatywny i uwielbiałem ludzi. W kawie i herbacie odnalazłem pasję. Cały czas się dokształcałem w tym kierunku, chodziłem na warsztaty herbaciane, to się przewijało i nadal przewija. Człowiek powinien się cały czas rozwijać.

Fot. Cafelokomotywa
Mówi Pan o tym z dużym przekonaniem. Własnymi rękami stworzył Pan ten klimatyczny lokal. Jestem pełna podziwu.
Tworzenie kawiarni na pewno wymaga zasobnego portfela i pasji. U mnie jest zamiłowanie. Jak ktoś spadnie na samo dno, może się od niego odbić, poznać siebie na nowo i uczyć się. Ten lokal to moje szczęście i animacja mojej osobowości.
Ludzie korzystają z gier, które leżą na regale?
Tak, grają w Monopoly i Scrabble. Niektórzy sięgają po książki. To też miejsce przyjazne dzieciom, jest pudło z maskotkami, można obejrzeć bajkę na projektorze. Są też komputery, tablety. Chcę, by moi goście czuli się, jak u siebie w domu.
Wróćmy do Warszawy. Proszę więcej opowiedzieć o dzieciństwie na Stegnach.
Mieszkałem w wysokim bloku przy Burgaskiej. Mam niesamowite wspomnienia związane z tamtym okresem lat 80. i 90. Pamiętam jak z bloku z 10 piętra rzucaliśmy kamieniami w przechodniów. W pamięci mam też zieleniak spod bloku, w którym sprzedawali gumy balonowe Donald i Snikersy z Niemiec. Przejadłem wszystkie pieniądze z komunii i wyszła z tego straszna chryja, oberwało mi się wtedy. Warszawa to dla mnie wiele wspomnień, w tym także pięknych momentów.
A warszawskiej miejsce, które obdarza Pan sentymentem?
Mam w Warszawie kilka miejsc, w których czuję się bardzo dobrze. Jeśli miałbym powiedzieć bez zastanowienia, to na pewno Saska Kępa – ulica Gruzińska. To było dla mnie szczególne miejsce, gdyż tam poznałem kobietę, w której się zakochałem. To nie była moja żona, to było już po rozwodzie. Drugim takim miejscem jest Poznańska i Brazylijska. To są miejsca, gdzie spotykam ludzi podobnych do mnie: z problemami, wrażliwych, którym brakuje wielu elementów życia. To są grupy AA i DDA. To miejsca, które dostarczają mi dużo radości i spełnienia. Jak jestem w innych miejscach, np. w Łazienkach, to nie czuję, jak ja to mówię „błękitnego nieba i ptaków”.
Polub TwarzeWarszawy.pl na Facebooku
Obserwuj TwarzeWarszawy.pl na Twitterze
Poleć TwarzeWarszawy.pl w Google+
Śledź TwarzeWarszawy.pl na Wykopie