Marchewki, dynie, arbuzy i cukinie to ich instrumenty. O swojej muzyce mówią, że to pozytywny chaos, połączony z potężną dawką absurdu i radości. Inspirują się huculskim punkrockiem i grają głównie covery, nie tylko ukraińskie, ale również francuskie i polskie. Zagrane na instrumentach wykonanych z warzyw nabierają nowego, mniej oczywistego brzmienia. To prawdziwy pokarm dla duszy i cała. Poznajcie Paprykalabę, warszawską orkiestrę warzywną.
Trzeba mieć niezły tupet, żeby stworzyć warzywną orkiestrę…
Benjamin Cope: Właściwie nie jesteśmy prekursorami takiego muzykowania, bo profesjonalnie takim graniem na warzywach zajmuje się już Vienna Vegetable Orchestra. To banda profesjonalistów, do tego ze świetnym nagłośnieniem. My za to stawiamy na pozytywny chaos.
Diana Barańska: No i wciąż trzeba pamiętać, że nasz projekt jest nieco inny. Jesteśmy bowiem takim „tribute band” dla zespołu Perkalaba z Iwano-Frankiwska. Duża część naszej muzyki to covery ich piosenek. Choć nie tylko.
Opowiecie mi o historii powstania waszej orkiestry?
Benjamin: Wszystko zaczęło się na ukraińskim festiwalu ArtPole. Perkalaba gra tam co roku ostatni koncert. To również festiwal, na którym odbywa się masa warsztatów. W tym „Chór głuchoniemych”, dla wszystkich, którzy chcą zaśpiewać na scenie tuż przed kulminacyjnym koncertem Perkalaby. Eksperymentalny chór, którego próby odbywają się w tak dziwacznych sytuacjach, że nie sposób nie poddać się temu doświadczeniu. O nieprzyzwoicie wczesnych porach budziliśmy się, by ćwiczyć dziki śpiew plemienny. Potem wsiadaliśmy na radzieckie ciężarówki i jeździliśmy po festiwalowym polu krzycząc i wybijając rytm piosenek. Innym razem próba odbywała się w jeziorze – leżeliśmy na tafli wody i wydobywaliśmy z siebie dźwięki. To bardzo otwiera i pokazuje, że w tym doświadczeniu, nowym dla wszystkich, potrafimy stworzyć wspólnotę, wydobyć z siebie niezwykłą energię i nie przejmować się tym, że nie jesteśmy profesjonalistami. Nikt z nas nie jest profesjonalnym muzykiem. Ale muzyka jest w sercu każdego z nas. I to staramy się również pokazać, grając na warzywach.
Że można być wirtuozem marchewki?
Benjamin: Albo pietruszki. Nikt tego nie potrafi, więc potrafi każdy. Kiedy ktoś ci w szkole powtarza, że nie potrafisz śpiewać i jesteś w tym beznadziejny, to nieprawda. Nasza kapela składa się z takich ludzi, którzy nigdy nie zajmowali się profesjonalnie muzyką. A teraz wierzą w to, że mogą być w tym dobrzy. I są. Coraz lepsi.
Dlaczego właśnie Perkalaba?
Benjamin: Bo w tej muzyce jest masa tragicznej, absurdalnej radości. A poza tym to kapela z bardzo rozbudowaną sekcją dentą. Znakomicie można to przełożyć na ogórki czy kabaczki. Tak naprawdę cały nasz warzywny projekt powstał fizycznie tu w Warszawie, gdy Perkalaba przyjeżdżała do nas na koncert. Chcieliśmy zrobić im niespodziankę i zorganizować coś, co duchem będzie przypominało nieco ich absurdalną muzykę. Wiadomo, że nie mogliśmy po prostu chwycić za instrumenty i zagrać ich coverów, bo to by było zbyt oczywiste. Poza tym w graniu swojej muzyki oni są najlepsi i nie ma co próbować im w tym dorównać. Pomyśleliśmy, żeby całą tę absurdalność i radość ich muzyki oddać za pomocą orkiestry warzywnej. Im bardzo się nasz projekt spodobał.

Fot. Justyna Urbaniak
Ale dlaczego właściwie warzywa?
Diana: To Ben wymyślił. Chodziło o coś nieoczywistego, powiązanego z kulturą tradycyjną. Bo piosenki Perkalaby nawiązują mocno do kultury ludowej. To taki huculski punkrock.
A wasza konkurencja z Wiednia, ma się czego obawiać? Wasz projekt można rozpatrywać w ogóle w kategoriach konkurencyjności?
Diana: Chyba nie jesteśmy dla nich konkurencją, bo to trochę inna półka i zupełnie inny projekt. Oni grają w filharmonii i mają doskonałe nagłośnienie. Są w tym dużo bardziej zaawansowani i potrafią np. ze skóry cebuli wydobyć taki dźwięk, który przypomina muzykę eksperymentalną. Mają większe spektrum dźwięków. Łączą niektóre warzywa ze sobą. My operujemy póki co na dużo prostszych formach.
Jakie macie instrumenty?
Benjamin: Cała nasza orkiestra podzielona jest na sekcje. Perkusję reprezentują arbuz, dynia i kapusta, a dętą – ogórek, kabaczek i marchewka. Do tego dochodzą grzechotki z wydrążonego selera i ziemniaka. Mamy również wokalistkę – Ewę, która nam pięknie przyśpiewuje. Brakuje nam instrumentów strunowych, ale trudno je zrobić z warzyw.
Zimą chyba też jest wam trudno?
Diana: Jest, bo zimą praktycznie nic nie ma. Początkowo myśleliśmy, żeby grać tylko na sezonowych warzywach, ale w naszym klimacie tak się nie da.
A technicznie jak to wygląda? Jak robicie swoje instrumenty?
Diana: Na samym początku, jak zaczynaliśmy szukać jakichkolwiek dźwięków, zaczynaliśmy od uderzania marchewką w różne warzywa. Perkusyjna sekcja była w miarę prosta do ogarnięcia. Najwięcej czasu zajęło nam wprawienie się w tworzeniu marchewkowego fleta.
Wszystkie pomysły braliście z głowy?
Benjamin: Myśleliśmy, co do czego może służyć i co można z tym zrobić. Ale znaleźliśmy też tutorial na YouTube, jak zrobić marchewkowy flet. To wbrew pozorom najtrudniejszy do wykonania instrument. Środek trzeba wydrążyć wiertarką. A potem dać temu fletowi duszę. I włożyć weń półcentymetrowy, również zrobiony z marchewki, ustnik. Nie zawsze to wychodzi. Na koniec półgodzinnej pracy może się okazać, że nic z tego. To dość frustrujące.
Wasze instrumenty to jednorazówki?
Diana: Właściwie tak. Warzywa psują się od ciepła, długiego używania. Każdy koncert to przygotowania nowych instrumentów. To pracochłonne.

Fot. Justyna Urbaniak
A orkiestra to, jak się domyślam, nie jedyna czynność, która pochłania wasz czas.
Diana: Pracujemy zawodowo w różnych miejscach, głównie są to organizacje pozarządowe, choć mamy i przedstawicieli miejskiego urzędu. W samej Warszawie w orkiestrze czynnie działa 10 osób, a trzeba jeszcze pamiętać, że część naszych muzyków jest na Ukrainie i dołącza do nas podczas festiwalu ArtPole, na którym również organizujemy warzywne warsztaty i koncertujemy.
Co się dzieje z tymi warzywnymi instrumentami po koncercie?
Diana: Zjadamy je oczywiście. Mieliśmy też pomysł, żeby po warsztatach warzywnych, które często prowadzimy z dziećmi, organizować wielkie gotowanie i zjadać taką instrumentalną zupę, ale często niestety z przyczyn technicznych nie da się tego wykonać. Więc ostatecznie po prostu segregujemy warzywa i te, które nadają się jeszcze na zupę, zabieramy ze sobą do swoich domów. Odkąd muzykujemy, jesteśmy również specjalistami w wykorzystaniu warzyw w kuchni. A co zabawne, dzięki naszej działalności nauczyliśmy się również wiele warzyw jeść na surowo. Na przykład seler jest całkiem smakowitym kąskiem w surowej wersji. Kto by przypuszczał!
Jak wyglądają wasze plany na przyszłość?
Benjamin: Na tę najbliższą jest plan koncertowy, bo 14 marca w „Zieleniaku” na Zamienieckiej gramy koncert, na który wszystkich serdecznie zapraszamy. Chcielibyśmy mieć czas na regularne próby i marzy nam się, żeby się kiedyś poświęcić tylko muzyce. Bo nasze granie traktujemy bardzo poważnie. Jesteśmy bardzo poważnym projektem absurdalnym. Takim, który stanowi prawdziwy pokarm dla ciała i duszy. To granie to dla nas duża radość. Tą radością chcemy się dzielić z innymi.
Polub TwarzeWarszawy.pl na Facebooku
Obserwuj TwarzeWarszawy.pl na Twitterze
Poleć TwarzeWarszawy.pl w Google+
Śledź TwarzeWarszawy.pl na Wykopie