Paweł Kilen: Liczy sie podróż, a nie jej cel

16.02.2015

Tagi: Bemowo, podróż, podróżowanie, rower,

W roku 2011 wrócił do Polski z pięcioletniej wyprawy przez cztery kontynenty. Dostał za nią Kolosa. Autostopem zjeździł Azję i Australię, zaś rowerem przejechał przez niemal całą Afrykę. Ostatnio próbował przejść wzdłuż płynącej przez Namibię rzeki Kunene od Wodospadów Epupa do Wybrzeża Szkieletowego. Jest jednym z tych, których nieustannie ciągnie w nieznane?

Wiele dzieci marzy o zwiedzaniu dalekich krain. Jednak nie każdy zostaje podróżnikiem. Co sprawia, że nie możesz usiedzieć w miejscu. Ciekawość?

Paweł Kilen: To zawsze od tego się zaczyna. Najpierw chcesz zobaczyć co jest za Twoim podwórkiem, późnie to co jest za kolejną górą i rzeką, na kolejnym kontynencie. Przy pierwszych wyjazdach uświadamiasz sobie, że trzeba to wszystko jakoś odreagować, oderwać się od tego co jest na co dzień. Wiele też zależy od podejścia danego człowieka. Jedni jeżdżą po to, żeby dotrzeć do miejsc do których niewielu wcześniej dotarło. Inni chcą poznać dalekie kultury. Wszyscy chcą zobaczyć świat i to zobaczyć go na własne oczy. Jeśli o mnie chodzi to upraszczając można powiedzieć, że jeżdżę z ciekawości. Chciałem wszystko zobaczyć więc zacząłem od podróży dookoła ziemi.

Mój pierwszy poważny wyjazd to był rok 2002 i wyprawa na Łuk Karpat wraz z dwoma kolegami. Uznaliśmy, że to jest temat, który trzeba na nowo ugryźć – wtedy od przeszło 22 lat nikt z Polski tego nie zrobił. Okazało się, że była to wyprawa przez niemal dziewicze tereny. Później trasa stała się popularna – to nie dziwi, bo nigdzie tak blisko Polski, jak w Rumunii i na Ukrainie w taką dzicz zapuścić się nie można. Ostatnio Łukasz Supergan przeszedł Karpaty dwa razy samotnie – to też niezły wyczyn.

Później po prostu pojechałeś na kilkuletnią podróż dookoła świata?

To nie było aż takie łatwe. Wymagało sporych przygotowań. Na jednej wigilii powiedziałem rodzinie, że podjąłem taką decyzję i po następnej ruszyłem w świat. Przez ten rok oczywiście zbierałem kasę niezbędną na taki wyjazd, ale też dużo czytałem. Starałem się jak najwięcej dowiedzieć o tym, jak autostopem podróżuje się po każdym z krajów, który chciałem odwiedzić. Zbierałem tak dużo informacji jak to było możliwe, ale oczywiście wiele rzeczy wyszło w praniu. Na taką wyprawę nie można się w pełni przygotować, ale to nie znaczy, że można wyjść z domu niczego nie planując.

DSC_7054

Rzeka Kunene – miejsce ostatniej wyprawy. Fot. Paweł Kilen

Było jakieś konkretne miejsce, które chciałeś zobaczyć? Jakiś punkt do którego od małego pragnąłeś się dostać?

Zawsze chciałem zobaczyć Himalaje i to mi się udało. Zjeździłem je wzdłuż i wszerz, może nie wchodziłem na ośmiotysięczniki, ale udało mi sie je zobaczyć i zawędrować na wysokość ok. 6000 metrów. Później to już gnany ciekawością i możliwościami jakie się nadarzały przejechałem Azję, Australię i przez Afrykę wróciłem do domu. Udało się nawet złapać jacht na stopa, ale to odrębna historia.

Ludzie, który je słyszeli na pewno zastanawiali się czy podołaliby takiej wyprawie. Zwracali się do Ciebie z prośbami o pomoc? Od czego trzeba zacząć przygotowania.

Jeśli chodzi o udzielanie porad to na początku to jest bardzo miłe. Spotykasz kogoś lub odzywa się do Ciebie ktoś, kto dopiero zaczyna a Ty będąc te 2 czy 3 lata w podróży stajesz się dla niego niemal guru. Na początku może sie trochę chwaliłem, ale zawsze starałem się też pomóc. Dla każdego podróżnika inny, który już gdzieś był, zawsze będzie najlepszym źródłem informacji. Nikt inny równie dobrze nie doradzi jakie miejsca warto omijać szerokim łukiem, a gdzie warto zboczyć z obranej trasy. Jeżeli swoje doświadczenia jesteś w stanie przełożyć na oczekiwania i zainteresowania innych to zawsze będziesz bardzo pomocny. Mówię to z własnego doświadczenia – gdybym ja mógł z kimś mądrzejszym ode mnie porozmawiać przed moją wyprawą dookoła świata to uniknąłbym wielu błędów.

Już na samym początku zaliczyliśmy poważną wpadkę – my, bo podróżowałem wtedy jeszcze z moją ówczesną dziewczyną – nie sprawdziliśmy czy potrzebujemy wiz do Turcji. Wszystko wyszło dopiero przy wyjeździe z tego kraju i tylko to, że Straż Graniczna zdecydowali się nas jednak wypchnąć do Iranu nie zatrzymało całej wyprawy już na starcie.

DSC_7356

Północna Namibia. Fot. Paweł Kilen

Nie wolno więc zapominać o wszystkich kwestiach formalnych i papierkach. To nudne, ale nic nie jest bardziej frustrujące niż tracenia czasu za granicą na zdobycie jakiegoś stempla. Lepiej ogarnąć wszystko przed wyjazdem. Równie ważną sprawę jest kwestia budżetu i przygotowania środków na wyjazd.

Jakie miejsce czy region poleciłbyś na pierwszą samodzielną wyprawę?

Można polecieć gdzieś daleko i wydać ogromną kasę na podróż, ale wcale nie uciec od cywilizacji. Trzeba się przygotować, poczytać i nabrać przekonania, co do kierunku i miejsc na jakich nam zależy. Gdybym miał polecić region to wskazałbym Azję Południowo-Wschodnią. Jest bezpiecznie i tanio, a jedzenie jest wręcz fenomenalne. Można się łatwo oderwać od zgiełku i cywilizacji, ale też jeśli zajdzie potrzeba szybko do niej wrócić. Po drodze jest też spora szansa na spotkanie innych podróżników, co może być pomocne. Jeżeli ktoś chce się sprawdzić w najcięższych warunkach to zapraszam do Afryki Zachodniej oraz Środkowej.

Zjeździłeś kawał świata. Pierwszą wyprawę masz już dawno za sobą. Co z tych wszystkich wyjazdów najbardziej zapadło Ci w pamięć?

To jest bardzo ciężkie pytanie. Nie było mnie parę lat i trudno jest wskazać na szybko jakieś konkretne miejsca czy ludzi. Na pewno mam bardzo wiele dobrych i złych wspomnień. Przede wszystkim była to jedna wielka życiowa lekcja. Nauczyłem się, że jak już coś się robi to trzeba zaangażować się na więcej niż sto procent. Nie ma sukcesu wtedy jeśli nie jesteś przekonany o tym, że na końcu odniesiesz zwycięstwo. Trzeba przeć do przodu.

Ja taki jestem. Nie wiem na ile byłem przed wyjazdem, a na ile to podróż mnie zmieniła. Każdemu radzę, że jeśli coś w życiu robi to nie powinien tego robić na pół gwizdka. Ja chciałem objechać świat jak najniższym kosztem i to mi się udało.

Na pewno pamięta się ludzi i wydarzenia z nimi związane. W moim przypadku to jednak nie oznacza, że rozpoznałbym ich teraz wszystkich po twarzach. Zapamiętuje bardziej emocje związane ze spotkaniem niż wygląd. Z miejscami to jest tak, że jak masz zdjęcie to od razu Ci się przypominają. Przeważnie nie da się tego oddzielić. Teraz przypomina mi się wioska i ludzie z Konga, którzy pozwolili mi spać w swojej wiosce, to było bardzo silne, emocjonalne przeżycie.

Bardzo dużo nauczyłem się od ludzi z którymi pływałem na jachtach. Z reguły byli oni raczej starsi ode mnie, ze sporym bagażem doświadczeń. Przeważnie też tacy, którzy coś w życiu osiągnęli. Ich wyjątkowo dobrze wspominam.

04 DSC_0774

Nabranie wody nie zawsze jest łatwe. Fot. Paweł Kilen

Spędziliście jednak dużo czasu na bardzo ograniczonej przestrzeni.

Tak ,a to zbliża i buduje relacje. Teraz przyszli mi również do głowy kierowcy, których poznałem w Indonezji. Odległości są tam dość spore, a drogi niezbyt dobre więc każdy przejazd trwa dość długo. Wiele godzin spędzonych wspólnie w samochodzie wystarcza by dość dobrze się poznać nawet przy barierze językowej. To zupełnie inny rodzaj kontaktu niż ludzie, przelotne spotkania w schroniskach czy hotelach. Inną sprawę jest to, że ludzie drogi wydają się lepiej rozumieć podróżnika. Oni wiedzą na czym polega trud nieustannego przemieszczania się.

Istotna staje się więc sama podróż a nie jej cel?

Bardzo często zmierzałem do jakiegoś miejsca, która wcale nie okazywało się tak atrakcyjne. Ginęło gdzieś w samej podróży. Tak było z Timbuktu – jakieś domki oblepione gliną. To co wryło mi się w pamięć to sama podróż: ciągnięcie roweru tak ubłoconego, że koła nie chciały się już toczyć, wspomnienie ludzi, którzy mi pomagali. To bardzo trudno zrozumieć jak jeździ się wygodnie np. tylko po Europie. U nas przejazd to formalność, dlatego tak wielką rolę gra to co na końcu zobaczysz. Podróżnik nie jedzie dlatego, że chce się dokądś dostać, to pozostawanie w podróży, przemieszczanie się jest ważne.

Wspomniałeś o raczej starszych i życiowo doświadczonych ludziach morza. Ty jednak wyjechałeś zaraz po studiach. W jakim wieku najlepiej się podróżuje?

Spotkałem na swojej drodze zarówno podróżników młodych jak i takich na emeryturze. Ci drudzy zawsze mówią, że łatwiej jest, gdy jest się silnym i sprawnym. Ci pierwsi nie mają kasy, ale są głupi więc pchają się gdzie tylko mogą. W starszych jest o wiele więcej rozwagi. Trudno mi powiedzieć jaki okres jest najlepszy na podróżowanie, ale skłaniałbym się do tego, że raczej w początkach życia.

Każdemu przydałby się rok oglądania świata przed wejściem w dorosłe życia, pracę czy zakładanie rodziny. U nas nie ma takiej tradycji i trudno to sobie wyobrazić, ale są państwa np. z kręgu kultury anglosaskiej, w których młodzi ludzie po zakończeniu edukacji decydują się na kilkumiesięczne wyprawy. Takie wyjazdy i spotkania z innymi kulturami, z innymi ludźmi potrafią bardzo wiele nauczyć. Młodzi mogą się wyszumieć, ale też nauczyć pewnej pokory w kontaktach z innymi i szeroko rozumianej życiowej zaradności. To bardzo przydatne doświadczenia. Większość młodych polaków wyjeżdża za chlebem, a nie dla zabawy czy zdobycia doświadczeń. Jednak jeśli takich ograniczeń nie ma to każdemu polecam podróż w nieznane.

01b DSC_7860

Fot. Paweł Kilen

Chodzi o poznanie innych kultur? Spojrzenie w oczy wielkiemu światu?

Nie traktował bym tego tak szeroko. Raczej chodzi o możliwość spotkania wielu bardzo różnorodnych ludzi. Kontakt z miejscowymi, możliwość obserwowania jak żyją, nawet jeśli są to ludzie z naszych państw ościennych, potrafi znaczącą zmienić naszą opinię. Chcąc nie chcąc, nawet jeśli żyjesz we względnie kosmopolitycznej Warszawie i orientujesz się w tym co dzieje się na świecie jesteś skazany na myślenie stereotypami. Nie będziesz wiedział jak się żyje w pogrążonym w smogu Pekinie jeśli nie porozmawiasz z mieszkańcami i sam tego nie doświadczysz. Chodzi o wewnętrzne przeżycia i doświadczenia. O poznawanie siebie dzięki kontaktom z innymi.

Podróżujesz sam czy większą grupą

Obecnie podróżuję z ludźmi po części z tytułu mojego zawodu – jestem pilotem wycieczek i przewodnikiem. Na początku swojej najdłuższej podróży jeździłem z moją dziewczyną. Później się rozstaliśmy. Każde rozwiązanie ma swoje plusy i minusy. W dwójkę czy w grupie jest zdecydowanie raźniej, czasami kumpel może za Ciebie załatwić jakieś sprawy – np. gdy biegle włada językiem, którego ty nie znasz. Jeżdżąc samemu odbierasz wszystkie bodźce zdecydowanie silniej – wszystko musisz załatwić sam, z każdym musisz się dogadać. To zostaje później w tobie na długie lata. Wspomnienia są wyraźniejsza.

Miałem okazję jechać przez Kongo na rowerze z poznanym w trasie francuzem – jego znajomość języka rozwiązywała wiele kwestii. Momentami czułem się wręcz jak na wycieczce, na której nie muszę nic robić. Drugim minusem podróżowania z partnerem jest konieczność konsultowania planów i trasy – z jedną osobą jeszcze przez jakiś czas pewnie można się idealnie dogadywać, ale w większej grupie to już bardzo trudna sprawa.

DSC_7366

Fot. Paweł Kilen

Wspomniałeś o swojej pracy.

Teraz podróżowanie jest moją pracą. Jeżdżę m.in. do Afryki jako przewodnik. Sprawia mi to wiele przyjemności – nie każdy ma pracę, którą lubi. W moim życiu jednak wiele się zmieniło. Po powrocie do domu zrezygnowałem z wieloletnich wypraw. Teraz mam żonę i małe dziecko. Zupełnie nowy etap w życiu, zmienił moją perspektywę. Długa nieobecność poza domem już nie jest taką przyjemnością. Od czasu do czasu mogę sobie jednak pozwolić na większą samotną wyprawę. Tak właśnie było z Kunene.

Postanowiłeś przejść wzdłuż rzeki o której w Polsce nikt nawet nie słyszał.

Wielokrotnie byłem w Namibii jako pilot i przewodnik. Już tam na miejscu zdarzało mi się bywać w pobliżu tej rzeki. Położone w jej biegu wodospady Epupa są dość malowniczym i popularnym wśród turystów miejscem wycieczek – doszedłem do nich wcześniej zaczynając mniejszą wyprawę przy wodospadach Ruakana, ale to był zamieszkały i dość łatwy odcinek. Chciałem zobaczyć co jest za pobliskimi górami. Sprawdzić czy da się dojść do Wybrzeża Szkieletowego. To nieznane i chęć sprawdzenia się w trudnych warunkach zaczęło kusić. Przeczytałem też książkę Gartha Owen-Smitha „An Arid Eden” opisującą życie i starania autora o zachowanie pierwotnej przyrody w północnej Namibii i to dodatkowo mnie zachęciło. Postanowiłem zorganizować trek.

I jak to wszystko się skończyło?

Północna Namibia to bardzo surowe i suche pasma górskie. Przez te góry i prawie pustynne tereny wije się rzeka Kunene. Nie ma szlaków i poza kilkoma miejscami nie ma żadnych turystów. Spotkać można tylko niewielkie grupy ludów Himba. W miarę możliwości udało mi się rozpoznać teren – przeczytałem, co tylko się dało, rozmawiałem też z miejscowymi przewodnikami. Wydawało się, że wszystko będzie dobrze, ale niespodziewanym problemem okazało się obuwie. Nie było dobrane idealnie i w końcu w połączeniu z uciekającym czasem zmusiło mnie do zawrócenia przed wyznaczonym celem (więcej o samej wyprawie tutaj).

Na trasie bardzo dokuczała wysoka temperatura. W zasadzie dało się maszerować tylko przed południem i pod wieczór. Aby trzymać się w miarę blisko rzeki musiałem obchodzić wiele jarów czy wąwozów, co było dość męczące. W pewnym momencie musiałem się na dwa dni zatrzymać u spotkanych himba by dać odpocząć spuchniętym stopom.

Nie ma co jednak żałować tej wyprawy. W 16 dni przeszedłem 140 km z planowanych 200 km. Zobaczyłem wspaniałe krajobrazy. Było ciężko, ale na takie przejście nie zdecydował się nikt w ostatnich kilkudziesięciu latach.  Nie dałem rady, ale trzeba było wracać. Jak już wspomniałem, wiele się w moim życiu zmieniło. W Polsce czekała na mnie żona i dziecko. Chciałem ich znowu zobaczyć.


logo