Rakowiecka: Areszt śledczy Warszawa-Mokotów

08.02.2015

Tagi: areszt, Mokotów, PRL, warszawa, więzienie,

Areszt na Rakowieckiej nie jest miejscem, do którego przykładny obywatel ma dostęp. Przez ostatnie sto lat w jego murach znaleźli się nie tylko pospolici kryminaliści, ale także więźniowie polityczni. Tutaj w czasach stalinowskich zginęli gen. Fieldorf, rotmistrz Pilecki i setki przeciwników władzy komunistycznej. Tutaj więziono studentów z protestów roku 1968 oraz internowanych w latach 80. opozycjonistów. Udało się nam zajrzeć do środka.

Carskie więzienie

Początki więzienia sięgają roku 1902, kiedy to jeszcze w carskiej Rosji zapadła decyzja o budowie nowego kompleksu w Warszawie. Prace budowlane zakończono dwa lata później. Więzienie zajęło powierzchnię 6 hektarów, zaś same budynki zostały wzniesione na planie krzyża, zgodnie z obowiązującymi wówczas najnowszymi standardami. Było przeznaczone dla 800 osadzonych. Obiekt miał być w miarę możliwości samowystarczalny. Wielu osadzonych było zatrudnionych na miejscu – w budynku były zakłady produkcyjne, ślusarnia, stolarnia, pralnia, piekarnia i stajnie. Wyposażone było we własną elektrownię. Obiekt nigdy nie zmienił swojej głównej funkcji i niezależnie od tego, kto sprawował władze nad Warszawą, pozostawał więzieniem.

W trakcie Powstania Warszawskiego, zapadła decyzja o tym, że wszystkich 808 więźniów trzeba zlikwidować. Do wykonania rozkazu zostały wyznaczone jednostki Waffen SS. Informacja o planowanej akcji dotarła jednak do więźniów, co doprowadziło do buntu w wyniku którego 200 osobom udało się uciec. W następnych dniach w akcji odwetowej Niemcy rozstrzelali ponad 100 warszawiaków.

DSC_4386

Tak areszt przy Rakowieckiej widzi większość mieszkańców stolicy.

DSC_4340

Wewnętrzny dziedziniec aresztu. Dla warszawiaków widok niecodzienny.

W czasach stalinowskich

W czasach powojennych obiekt nie podlegał Służbie Więziennictwa, ale bezpośrednio Ministerstwu Bezpieczeństwa Wewnętrznego i był wykorzystywany jako miejsce przesłuchań i egzekucji więźniów politycznych. Wśród nich było wielu członków Armii Krajowej i innych sprzeciwiających się komunistycznej władzy. To właśnie w czasach stalinowskich funkcjonował „pałac cudów”, czyli pawilon, w którym przesłuchiwano i torturowano działaczy niepodległościowych. Budynek już nie istnieje, ale dostępny jest korytarz, który do niego prowadził.

– Obiekt ma swoją tragiczną przeszłość. Według zachowanych dokumentów zostało tutaj straconych ze względów politycznych 350 osób. W rzeczywistości było ich zdecydowanie więcej, a szacunki dotyczące mordów nieudokumentowanych mówią o nawet 1000 osobach – wyjaśniał płk Bogdan Kornatowski, kierownik jednostki.

W prowadzącym do „pałacu cudów” korytarzu znajdowały się miejsca, w których przetrzymywano, torturowano i rozstrzeliwano więźniów politycznych w czasach stalinowskich. Wielu z nich przeszło przez karcery.  Karcer suchy był niewielkim pomieszczeniem z drewna, do którego wchodziło się przez niewielki otwór jak do budy dla psa. Nie było tam dostępu światła ani świeżego powietrza. Zatrzymany siedział tam, we własnych odchodach – miejsce to nie było sprzątane. Czas pobytu oraz to, czy dostarczano tam pożywienie, zależało od władz.

Karcer mokry był większym pomieszczeniem. Więzień przebywał tam po kolana w szambie. Okno było specjalnie otwierane w okresach zimowych, a zamykane w lecie tylko po to, żeby dodatkowo pogorszyć warunki. W takim karcerze trzy tygodnie spędził gen. August Emil Fieldorf ps. Nil, ostatni zastępca dowódcy Armii Krajowej, którego ówczesne służby bezpieczeństwa oskarżyły o współpracę ze zbrojnym podziemiem antysowieckim. Wyrok przez powieszenie – a nie strzał w tył głowy – wykonano również na Rakowieckiej.  Wśród straconych w więzieniu na Mokotowie znaleźli się również rotmistrz Witold Pilecki i gen. bryg. Aleksander Krzyżanowski „Wilk”. Te tragiczne wydarzenia upamiętniono zarówno na murze zewnętrznym aresztu, jak i wewnątrz budynku.

DSC_4319

Dawny karcer mokry, w którym przetrzymywano gen. Fieldorfa.

Rakowiecka obecnie

Możliwość zobaczenie tego jak funkcjonuje Areszt Śledczy w Warszawie-Mokotowie, zlokalizowanego przy nie cieszącej się właśnie z tego powodu dobrą sławą, ulicy Rakowieckiej, pojawiła się w czasie dnia Służby Więziennej i była częścią organizowanej przez formację kampanii społecznej mającej przybliżyć realizowane przez nią zadania.

– Zależało nam na tym, żeby poznali nas państwo jako formację i zobaczyli co tutaj robimy – mówił Kornatowski. Podkreślał, że głównym zadaniem pozostaje zapewnienie bezpieczeństwa zewnętrznego, tj. ochrona obywateli przed osobami łamiącymi prawo, a także bezpieczeństwa na terenie zakładu, co dotyczy zarówno pracowników służby, osób zewnętrznych jak i osadzonych. Od razu jednak dodawał, że równie ważnym zadaniem jest resocjalizacja.

DSC_4272

Jeden z więziennych korytarzy.

DSC_4264

Widok na budkę pracownika Służby Więziennej. Uwagę zwraca akwarium.

DSC_4179

Inny skrzydło aresztu. Widoczne wejścia do cel i aparaty telefoniczne.

– Nie chodzi o to, żeby człowiek, który wychodzi z więzienia był taki sam. Chcemy, żeby zrozumiał co zrobił źle i chcemy go przygotować do normalnego życia z innymi ludźmi – wyjaśniał Kornatowski. – To nie jest taka instytucja jak się widzi na amerykańskich filmach. Staramy się być przyjaźni dla tego człowieka, który jest nam tu zadany. Chcemy go przywrócić do życia. Muszą sobie państwo zdawać sprawę z tego, że każdy kto jest tu osadzony, może nie jutro, ale kiedyś powróci. Nikt nam tu nie jest dany na zawsze – dodawał.

– Powrotność do więzienia powinna być, więc wskaźnikiem jak najmniejszym. Aby to osiągnąć musimy wiele rzeczy zrobić tu na miejscu. Musimy tego człowieka wyposażyć w odpowiednie umiejętności, nauczyć pracy, zawodu, zachowania w inny sposób niż robił to do tej pory – kontynuował Kornatowski.

DSC_4203

Wnętrze celi dwuosobowej.

DSC_4119

Przejścia przez każde drzwi pilnował strażnik. W rogu pojemnik z gorącą wodą.

Resocjalizacja

Podczas wizyty w areszcie można było porozmawiać nie tylko z jego szefem, ale również innymi pracownikami. Wszyscy oni podkreślali ogromną wagę resocjalizacji, która odbywa się głównie poprzez pracę i naukę. Spośród wszystkich osadzonych ok. 1/4 pracuje na potrzeby aresztu i w jego obrębie. Przy areszcie zlokalizowana jest również drukarnia, w której pracują i mogą się przyuczyć do zawodu. Część z nich każdego dnia opuszcza jednak mury aresztu i pracuje na terenie miasta, m.in. w jednym ze stołecznych hospicjów.

W areszcie na Rakowieckiej działa liceum ogólnokształcące dla dorosłych, które realizuje taki sam program nauczania jak inne tego rodzaju placówki. Obecnie prowadzone są dwie klasy pierwsze, trzy klasy drugie i jedna klasa trzecia, która będzie w tym roku zdawała maturę. W zeszłym roku do tego egzaminu przystąpiło 7 uczniów a zdało 5. – Zarówno nauczyciele, jak i komisje sprawdzające egzaminy nie mają nic wspólnego z więziennictwem. To są osoby z zewnątrz – podkreśla Kornatowski. Od jednego z nauczycieli mogliśmy usłyszeć, że wielu osadzonych chce się uczyć i jest to ogromna zmiana, jaka się dokonała w ostatnich dwudziestu latach.

DSC_4172

Przejście pomiędzy skrzydłami.

Niektórym ze zwiedzających areszt na Rakowieckiej wydawało się, że panują w nim całkiem dobre warunki do życia. Udostępniona, pusta cela nie wyglądała aż tak strasznie. Pracownicy podkreślali jednak, że zupełnie czym innym jest oglądanie aresztu przez kilka godzin od bycia osadzonym w nim przez lata. Zwracali uwagę na to, że życie w celi z innymi osadzonymi wcale nie jest przyjemne. Swoje robi też samo odosobnienie.

– Więzienie to nie jest oaza szczęśliwości. Musi mieć też funkcję prewencyjną, odstraszającą. Nie może być tak, żeby ktoś chciał tutaj przebywać. Każdy osadzony musi być jednak traktowany w sposób humanitarny – to jest taki sam człowiek jak i my, który miał złe przejścia na swojej drodze. Musimy coś zrobić, żeby do społeczeństwa wrócił –  podkreślał Kornatowski.