Od 1958 roku, w niepozornym pawilonie przy rondzie Wiatraczna kręci się rurki z kremem, które niezmiennie podbijają warszawskie podniebienia. Tworzone według stałych, tradycyjnych receptur, wydają się nie mieć sobie równych. O sile tego lokalu przekonaliśmy się, gdy w ubiegłym roku prasę obiegła informacja o tym, że może zostać zlikwidowany. Nie został. O tym, jak się robi rurki z rozmachem rozmawiamy z Piotrem Przewłockim, właścicielem lokalu.
Miało was już tu nie być. Ocalił was protest lokalnej społeczności i mediów?
Piotr Przewłocki: Właściwie cała ta historia z likwidacją lokalu trochę wymknęła się nam spod kontroli. Wszystko zaczęło się od zmiany aktu własności terenu, na którym stoi nasz lokal. Wcześniej należał on do miasta. Znalazł się jednak właściciel, który odzyskał prawo do tego gruntu, a wraz z nim – nieruchomości na nim zlokalizowanych. I choć nie otrzymaliśmy początkowo jasnych deklaracji co do naszego tu bytowania, pojawiały się różne obawy, łącznie z tą, że będziemy musieli się stąd wynieść. Te obawy szybko podchwyciła lokalna społeczność, zaczęły się protesty, które nagłośniły media. Było w tym sporo nieścisłości, bo wszystko opierało się na domysłach, nie faktach. Ten najgorszy scenariusz się nie potwierdził i od lipca 2014 roku mamy podpisaną umowę na czas nieokreślony.
Właściciel planuje wymianę wszystkich witryn w lokalach na nowoczesne. Oprócz tego w sierpniu wymieni dach i podłogi. Równolegle my w tym czasie chcemy przeprowadzić mały remont lokalu. Te plany dają nam pewność, że nic złego się tutaj nie wydarzy. Że rurki z Wiatraka będą mogły zostać w miejscu, w którym teraz jesteśmy.
Rurki z Wiatraka to projekt pańskiego pradziadka.
Konstantego Pietrzykowskiego. Ten zakład był jego marzeniem. Sam opracował recepturę ciasta, która nie zmieniła się do dziś. Przez kilka dni eksperymentował z proporcjami składników, aż w końcu znalazł przepis idealny, przekazywany z pokolenia na pokolenie. Niby wszystko jest banalnie proste – wszak taka rurka to tylko mieszanka mąki, cukru, jajek i tłuszczu. Ale sekret tkwi w wyważonych proporcjach, by ciasto przez odpowiedni czas było na tyle miękkie, aby je zawinąć, a jednocześnie – by chwilę później stwardniało.

Alina babcia Piotra Przewłockiego. Fot. Archiwum prywatne
Konstanty Pietrzykowski był cukiernikiem z powołania?
Raczej z przypadku, bo jako nastolatek został sierotą i był oddany do cukiernika na praktykę. Początki nie były łatwe, dlatego że wczasach, kiedy mój pradziadek zaczynał swój biznes na Grochowie, wokół rozciągały się szczere pola, grządki kapusty i buraków, a na okolicznych łąkach pasły się krowy. Klientów było niewielu, jednak nie było wówczas wielkiego asortymentu słodyczy na rynku, więc z biegiem czasu klienci zaczęli odwiedzać „Rurki z Kremem” i pracy było coraz więcej. Dlatego Konstanty poprosił o pomoc córkę Alinę – moją babcię, która przekazała kolejno interes mojemu ojcu – Robertowi, a po nim prowadzeniem „Rurek z Kremem” zająłem się ja. To stało się naszą rodzinną tradycją.
To łatwy biznes?
To taki biznes, w który wchodziłem z duszą na ramieniu, nie wiedząc, co z tego wyjdzie. Trafiłem na kryzysowy moment w którym już od jakiegoś czasu wiedzieliśmy, że znalazła się osoba mająca prawa do gruntu, na którym stoi nasz lokal. To wstrzymało wszystkie moje decyzje dotyczące planowania i rozwoju. Dziś już wiemy, że rurki zostają i to jest duża ulga dla nas wszystkich. A cała ta historia przy okazji pokazała, jak bardzo cenią nas klienci.
Szum medialny wam pomógł?
On nam pomógł, bo zaczęli do nas przychodzić ludzie. W momencie kiedy oficjalnie przejąłem biznes po ojcu, ruch był słaby, na granicy opłacalności. Ale jak pojawił się medialny szum, to ludzie przychodzili do nas również z ciekawości. Wspólnie z żoną staramy się teraz ten ruch utrzymać – choćby prowadząc facebookowy fanpage „Rurek z Wiatraka”.

Przez lata bez zmian. Fot. Archiwum prywatne
Jakiś plan na przyszłość?
Moje pomysły są mocno związane z finansami. Chciałbym otworzyć drugi sklep, choć rzeczywistość bywa brutalna, bo kiedy rozglądam się za lokalem okazuje się, że cały handel uliczny zawinął się do galerii handlowych. Widać to szczególnie jak się odwiedza Kabaty czy Ursynów gdzie są ogromne ulice, potem jest pas zieleni, droga rowerowa i dopiero budynek, który ma coś wspólnego ze sklepem. Tylko kto tam przyjdzie? Pomiędzy jedną a drugą stacją metra nikt nie chodzi. Nasze pawilony ze względu na swoje położenie są miejscem wyjątkowym na skalę całego miasta. Tu się koncentruje ruch uliczny, tędy chodzą ludzie. Chciałbym w podobnym miejscu otworzyć podobny lokal, bo rurki z kremem mają ogromny potencjał, stały się produktem niemal kultowym, w internecie można o nas znaleźć masę informacji. Na razie jednak poruszam się drobnymi krokami do przodu.
Część polskich rzemieślników ucieka do pracy w bogatej Europie. Tam ich praca jest bardziej doceniana?
Tak, ale wynika to z tej specyficznej umiejętności ludzi z Zachodu, którzy potrafią szanować swoje korzenie. Tymczasem my zachłysnęliśmy się bogactwem w negatywny sposób i inwestujemy w wielkie centra handlowe, w globalną gospodarkę zapominając jednocześnie o tym, że to człowiek nadal pracuje, wytwarza przedmioty i one są niepowtarzalne. W supermarkecie też można kupić rurki z „bitą śmietaną”. Tylko co to za rurki?
Polub TwarzeWarszawy.pl na Facebooku
Obserwuj TwarzeWarszawy.pl na Twitterze
Poleć TwarzeWarszawy.pl w Google+
Śledź TwarzeWarszawy.pl na Wykopie