Tomasz Gubiec: Naukowcy nie gryzą

15.03.2015

Tagi: finanse, młody naukowiec, nauka, technika,

Jest mocno zaangażowany w to, co robi. Systematycznie zgłębia swoją wiedzę, badając nowe obszary i ma nadzieje, że prowadzone badania dadzą rezultaty. Dużo czasu poświęca pracy naukowej, ale na co dzień jest niczym niewyróżniającym się człowiekiem – ma rodzinę, czasem ze znajomymi wychodzi do pubu. Tomasz Gubiec – doktor nauk fizycznych, uważa, że moralnym obowiązkiem naukowca jest praca na rzecz społeczeństwa i taką właśnie pracą aktualnie się zajmuje.

Łukasz Pastor: Niedawno rozpisywały się o Tobie portale naukowe w związku z nagrodą, którą otrzymałeś. Co to za nagroda?

Tomasz Gubiec: Wygrałem konkurs o nazwie INTER zorganizowany przez Fundację na Rzecz Nauki Polskiej, w którym nagrodą było finansowanie projektu badawczego. W konkursie poszukiwano ludzi, którzy nie tylko potrafią prowadzić badania interdyscyplinarne, ale umieją również opowiedzieć o tym, co robią, szerokiej publiczności i przekonać ją, że te badania są ważne. Wygrana oznacza, że udało mi się ich przekonać.

Konkurs to jednak świeża sprawa, a Ty nauką zajmujesz się od dawna. Co robisz na co dzień?

Pracuję na Wydziale Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego. Tutaj też skończyłem studia i zrobiłem doktorat. Studia kończyłem z fizyki teoretycznej, natomiast  na studiach doktoranckich zająłem się zastosowaniami fizyki w ekonomii. Zajmowałem się głównie procesami stochastycznymi, czyli zjawiskami losowymi zależnymi od czasu. W ramach pracy doktorskiej zbudowałem  model oparty o mechanizm dyfuzji wodoru w metalach przejściowych, który zastosowałem do opisu zachowań akcji na giełdzie. Brałem udział w grancie Narodowego Banku Polskiego, a następnie udało mi się uzyskać zatrudnienie na Wydziale Fizyki jako adiunkt. Dziś zajmuję się głównie badaniami w ramach projektu „Fizyka polskiego systemu bankowego”, ale z doktorantami realizujemy również kilka innych projektów takich jak: dynamika zleceń na giełdzie, modele agentowe na sieciach złożonych czy analiza szeregów czasowych.

Wróćmy do konkursu. Co daje ci przyznanie grantu?

Przede wszystkim prowadzenie własnych, niezależnych badań naukowych. To pierwszy krok w kierunku samodzielności naukowej. To też „przetarcie się” w roli kierownika badań. Pierwsze starcia z administracją i pierwsze doświadczenia w wydawaniu pieniędzy w formie przetargów – to niezbędne umiejętności naukowca.

A skąd pomysł na udział w konkursie i  co w ramach grantu będziesz badał?

Tematyką ryzyka systemowego i „finansowego zarażania” zainteresował mnie wykład profesora Josepha E. Stiglitza, którego miałem zaszczyt wysłuchać na jednej z konferencji. Miałem od razu kilka pomysłów na udoskonalenie używanych modeli. Usłyszałem też o pewnych ograniczeniach w dostępie do danych i trudnościach, z którymi spotykają się naukowcy za granicą, badając systemy bankowe w innych krajach. Pomyślałem, że może uda się stworzyć w tej dziedzinie ciekawy projekt.  Okazało się, że w Polsce z danymi może wcale nie być aż tak trudno i że jest duża szansa na stworzenie modeli stabilności polskiego systemu bankowego.

Ile pieniędzy na badania otrzymałeś i na co je przeznaczysz?

Otrzymałem 120 tys. zł. Wbrew pozorom to wcale nie tak dużo, biorąc pod uwagę, że część pieniędzy idzie dla uniwersytetu, z tego też muszę opłacić wszystkich podwykonawców. Pieniądze wydam także na sprzęt komputerowy, zakup danych, wyjazdy,  i ewentualnych gości zagranicznych oraz udział w konferencjach. Moja ekipa liczy dwóch doktorów oraz doktorantów z wydziału, którzy pod moją opieką będą wykonywać część tych zadań. Jest to praca zespołowa. Na realizację projektu mamy niewiele czasu, bo musimy ukończyć go do grudnia. Mam nadzieję, że do tego momentu uda nam się uzyskać interesujące wyniki.  Jeśli okażą się one ciekawe, będziemy starali się pozyskać kolejne środki i kontynuować badania.

Poza badaniami w ramach grantu, równocześnie będziesz pracował na uczelni?

Zgadza się. O innych prowadzonych badaniach już wspominałem, ponadto prowadzę normalną działalność dydaktyczną. Jestem też współopiekunem dwóch doktorantów i opiekuję się  kilkoma pracami magisterskimi, w których – mam nadzieję – również zostaną uzyskane ciekawe wyniki.

Zastosowanie fizyki w ekonomii wydaje się czymś niecodziennym…

Wbrew pozorom nie jest to aż tak nienaturalne. Opisujemy rzeczy, które są blisko nas. Widzimy system bankowy i odczuwamy konsekwencje jego działania. Obiekt naszych badań jest znacznie bardziej namacalny niż przedmiot badań wielu innych fizyków. Niezależnie jednak od obiektu badań fizycy szukają fundamentalnych zasad i starają się je opisać, używając języka matematyki. Prawdziwe piękno fizyki widać dopiero wtedy, gdy okazuje się, że zachowanie dużych układów, jak np. wielu atomów, lub też wielu banków, można wytłumaczyć i przewidzieć na podstawie tych fundamentalnych, pierwszych zasad. Czasem rozwiązywanie równań może być trudne, ale z punktu widzenia idei, która za tym stoi, to nie są trudne rzeczy.

015

Fot. One HD, Archiwum FNP

Praca naukowca kojarzy się z prestiżem, ale również z wyrzeczeniami. Czy tak jest naprawdę?

W dziedzinie nauk ścisłych, gdzie istnieje alternatywa zarabiania lepszych pieniędzy, praca naukowca jest zajęciem pro publico bono. Można przecież prowadzić bardziej uregulowane życie, pracując gdzie indziej i przy okazji więcej zarabiać. Naukowiec ma jednak większą swobodę w kwestii tego, co robi. Trzeba jednak zdobyć się na pewne wyrzeczenia, ale wówczas życie jest zdecydowanie ciekawsze. Początki nie są wcale łatwe – dla wszystkich karier naukowych są one z zasady podobne. Robienie doktoratu w większości przypadków wiąże się ze stypendium, które nie pozwoli przetrwać w Warszawie nawet na minimalnym poziomie. Nie da się za takie pieniądze wynająć mieszkania, nie mówiąc już o założeniu rodziny. Co prawda znam kilka przypadków doktorantów zarabiających dwie średnie krajowe, ale to bardzo nieliczne wyjątki. Gdy ktoś już  przebrnie przez ten etap i dostanie etat na uczelni, to zaczyna od  pensji wyższej o kilkadziesiąt procent od stypendium, ale za to musi prowadzić 7 razy więcej zajęć dydaktycznych. Często studenci zarabiają lepiej od prowadzącego zajęcia. Do tego nie ma pewności co do stałości zatrudnienia, bo większość umów do czasu uzyskania tytułu naukowego profesora to umowy na czas określony.  Coraz więcej etatów na wydziale to etaty związane z realizacją konkretnego projektu – wówczas okres zatrudnienia bywa bardzo krótki. Prestiż? Być może, ale czy można za to utrzymać rodzinę…

Czasem naukowiec pracuje nad projektem bardzo długo i rezultatu niestety nie widać. Czy takie sytuacje nie powodują chwil zwątpienia?

Żeby mieć jeden ciekawy wynik, czasem trzeba sto razy popełnić błąd. Czasem przez pół roku pracujemy nad czymś i okazuje się to zupełnie chybionym pomysłem, którego nie da się opublikować. Wtedy wszyscy pytają, co się przez tak długi czas robiło. Czasem miesiąc przed obroną doktoratu ktoś opublikuje coś, co podważa wyniki wielomiesięcznej pracy i okazuje się, że nie miała ona sensu. Jest to kariera ryzykowna, ale dająca duże pole do samorealizacji. Chwile zwątpień i euforii to chyba u naukowców zupełna norma.

Dużo czasu spędzasz na uczelni?

Kiedy nie miałem dzieci, dużo pracowałem w domu, szczególnie nocami, kiedy cisza pomagała mi się skupić – praca w nocy, spanie w dzień. Od kiedy mam dziecko, coraz mniej mogę pracować w domu.  Teraz całą działalność naukową muszę skupić „od godziny do godziny” i muszę umieć przenieść to na wydział. W tej chwili pracuję właśnie głównie na wydziale. Naukowcy nie mają jednak ustalonego czasu pracy. To zaleta i wada. Po prostu trzeba umieć narzucić sobie samemu rygor pracy.

Czy masz wrażenie, że w ostatnich dziesięcioleciach zmniejszył się dystans między światem nauki, a światem ludzi niemających nic wspólnego z badaniami?

Te czasy dystansu świata nauki do świata codzienności już minęły, a przynajmniej powinny minąć. Naszym obowiązkiem jest przekazywanie społeczeństwu tego, czym się zajmujemy. Chcemy przesuwać granicę poznania świata przez ludzkość. Jeżeli nie umiemy przekazać tego, nad czym pracujemy szerszemu gronu odbiorców, to taka praca moim zdaniem nie ma sensu. Faktycznie, w przeszłości świat nauki był zamknięty i nawet nie istniała  współpraca interdyscyplinarna. Sytuacja na szczęście zmienia się na lepsze.

Czy zatem takie miejsca jak Centrum Nauki Kopernik są potrzebne mieszkańcom Warszawy?

Oczywiście. Bardzo dobrze, że taka placówka powstała. Wiele osób, które są animatorami CNK, to studenci naszego wydziału, którzy w ten sposób dorabiają. Zresztą oprócz naukowców, którzy „ciągną” naukę do przodu, potrzebni są ci, którzy umieją propagować naukę. Dziś świat poszedł w kierunku wizualizacji. Coś takiego jak równania mniej przemawia do młodzieży. Musimy zatem umieć pokazać wiele aspektów nauki w obrazkach, musimy umieć pokazać naukę wszystkimi zmysłami. Może dzięki temu miejscu ktoś odkryje w sobie te talenty, które wprowadzą go na ścieżkę naukową.

Tymczasem naukowców jest coraz więcej…

Zaistniała dewaluacja znaczenia stopni zawodowych i naukowych – dziś inżynier, magister i doktor to nie to samo, co wiele lat temu. Ma to wiele powodów. Dużo więcej osób dowiaduje się, że można prowadzić karierę naukową. Kiedyś uczeń z wiejskiej szkoły nie miał szansy zostać naukowcem. Dziś jest to możliwe. Wystarczy wytrwałość i chęci. Ścieżka kariery naukowej jest przecież zupełnie otwarta.  Część osób traktuje niestety doktorat jako formę przedłużenia życia studenckiego. Obecnie prowadzona jest gorąca dyskusja w środowisku naukowym, czy potrzeba nam tak wielu doktorantów. Z drugiej strony aby zostać profesorem trzeba mieć wypromowanych doktorów. Dlatego wszystkim doktorom habilitowanym zależy na pozyskaniu doktorantów, żeby oni sami mogli dopełnić formalności i zdobyć kolejny tytuł.  Są też zespoły naukowe, w których brakuje rąk do pracy, dlatego doktoranci są potrzebni.

Czy masz w Warszawie miejsca, które kojarzą Ci się z nauką?

Takie miejsce właśnie powstało. Gdy zaczynałem studia, wydział fizyki był rozrzucony po całej Warszawie – historyczny budynek przy Hożej 69, część wydziału na Pasteura,  część na Smyczkowej. Od  lipca minionego roku mamy nowy budynek i cały wydział znajduje się w jednym miejscu.  Wokół znajdują się wszystkie matematyczno-przyrodnicze wydziały Uniwersytetu Warszawskiego, Uniwersytet Medyczny i wiele Instytutów PAN. To miejsce jest dla mnie sercem świata nauk ścisłych w Warszawie.

Pomimo zmniejszenia dystansu pomiędzy światem nauki a światem codzienności, naukowcy wciąż mogą być postrzegani jako ci, którym pewne rzeczy wypada robić, a inne – niekoniecznie. Czy naukowców można spotkać w pubie albo zobaczyć ich prywatne zdjęcia na portalach społecznościowych?

Trzeba obalić kilka mitów. Naukowcy nie chodzą cały dzień w białych fartuchach, nie noszą muszek i marynarek w kratkę. W większości nie przypominają też bohaterów serialu „The Big Bang Theory”. Młodzi naukowcy na pewno prowadzą zupełnie normalne życie, na pewno są w pubach i niczym innym nie odróżniają się od znajomych, którzy pracują w korporacjach. Tak samo wychodzimy z pracy, tak samo pijemy piwo, o ile pozwala na to czas.  Naukowcy są wśród nas i nigdy nie wiemy, kogo mijamy na ulicy. Jedno jest pewne – naukowcy nie gryzą.