Lubna Al-Hamdani: Z Bagdadu do Wilanowa  

17.09.2015

Tagi: Irak, islam, lekarz, religia, Uniwersytet Medyczny, warszawa, Wilanów,

Domek na Wilanowie. On Palestyńczyk, ona Irakijka. Przyjechali do Polski lata temu i już dawno udało się im zaaklimatyzować. Niedawno na świat przyszło ich pierwsze dziecko. O tym jak wygląda życie imigrantów rozmawiamy z Lubną Al-Hamdani  i jej mężem Waleedem.

Odpowiedź na pytanie dlaczego opuściłaś Irak wydaje się oczywiste. Dlaczego jednak wybrałaś Polskę i jak się tutaj dostałaś?

Lubna: Urodziłam się, mieszkałam i wychowywałam w Bagdadzie. Przyjechałam do Polski 8 lat temu razem z rodziną. Rodzice uznali, że życie w Iraku nie jest już dłużej możliwe. W roku 2003 zaczęła się wojna, którą tutaj nazywa się II wojną w Zatoce Perskiej. Przez pierwszy rok w państwie panował jeszcze względny spokój. Dopiero później zaczęło się szaleństwo. Brak silnej władzy sprawił, że każdy walczył z każdym. Na podziały religijne czy polityczne nakładały się jeszcze kulturowe i zemsty rodowe. W roku 2006 bezpieczeństwo było na najniższym poziomie. W zasadzie każde wyjście z domu było narażaniem życia. Byłam wtedy już na studiach. Pamiętam, że trudno było dostać się na uczelnie nie natykając się na pozostałości walk czy ciała zabitych. Mimo tego obawiałam się wyjazdu i nieukończenia studiów, w końcu to one dawały szansę na lepsze życie nawet na emigracji.

Gdy zapadła decyzja o tym, że wyjeżdżamy wybór Polski był oczywisty. Moja mam jest Polką i ja również miałam podwójne obywatelstwo. Było trzeba przejść sporo administracyjnych procedur, ale wszystko dobrze się skończyło. Co najważniejsze Uniwersytet Medyczny zaakceptował moje dotychczasowe studia, nakazał uzupełnienie luk programowych i przyjął do grona studentów. Nie musiałam więc zaczynać od zera i od razu trafiłam na trzeci rok. Chodziłam na zajęcia, dodatkowe przedmioty i uczyłam się polskiego. Język nie był mi obcy, w domu od mamy trochę się nauczyłam, ale samo rozumienie nie wystarczało. Trochę to czasu zajęło zanim zaczęłam swobodnie mówić. To w końcu dość trudny język i gramatyka jest skomplikowana.

To był Twój pierwszy przyjazd do Polski?

Lubna: Nie. Wcześniej błam w Polsce kilka razy na wakacjach. Lubiłam tutaj przyjeżdżać bo nie było tak nieznośnie gorąco jak w wakacje w Iraku. Można było odpocząć i się nieco ochłodzić. To nie było jednak to samo, co przyjazd na stałe. Rodzina zajmowała się nami na miejscu, nie musieliśmy szukać mieszkania, czy martwić codziennymi sprawami. Opiekowali się nami. Gdy dziadkowie zmarli nie mieliśmy już do kogo przyjeżdżać więc wizyty stały się dużo rzadsze.

Tak czy inaczej mam świadomość, że jestem z rodziny wielokulturowej i pewnie o wiele łatwiej było mi się przystosować do życia w Polsce niż emigrantom bez takich doświadczeń. Wiedziałam czego się można spodziewać.

Wiesz może jak spotkali się Twoi rodzice i dlaczego mama zdecydowała się na wyjazd do Iraku?

Lubna: To zwyczajna historia. Poznali się tutaj na studiach i wzięli ślub. Wiem, że ojciec mieszkał na Osiedlu Przyjaźń w drewnianych domkach dla doktorantów. Mama przez jakiś czas po studiach musiała chyba jeszcze pracować – na pewno nie mogła od razu wyjechać. Mój najstarszy brat urodził sie w Polsce, ale już wtedy rodzice wiedzieli, że będą się przenosić do Iraku. Wtedy w Iraku żyło się lepiej!

Z opowiadań rodziców wynika, że Irak był bogatszym krajem niż Polska. Nie było pusto na półkach, niczego nie brakowało, a ludzie z wyższym wykształceniem mogli żyć na naprawdę przyzwoitym poziomie. To było zdecydowanie łatwiejsze i przyjemniejsze niż to co oferowała komunistyczna Polska. Tempo życia też nie było specjalnie duże, mojej mamie podobał się ten większy spokój i brak stresu, co może się wydać teraz dziwne, poczucie bezpieczeństwa. Ja takiego Iraku jednak nie pamiętam. Przeżyłam dwie wojny z koalicjami antyirackimi. Po nich z każdym kolejnym rokiem sytuacja się pogarszała.

Wróćmy zatem do Polski. Trzeci rok medycyny zaraz po przyjeździe do kraju nie wydaj się być czymś łatwym.

Lubna: To bardzo dobrze, że się nie wydaje (śmiech). Bywało naprawdę ciężko. Na początku największym problemem był język. Siedziałam na wykładach, które nie do końca rozumiałam. Nie nadążałam z notowaniem. Na szczęście bardzo pomogli mi studenci z grupy. Koleżanka pożyczała mi zawsze notatki kiedy tylko chciałam. W Iraku nie było egzaminów ustnych więc pierwszy taki sprawdzian był dla mnie dużym wyzwaniem. Uczyłam się razem ze znajomymi i to bardzo mi pomogło. Spotkałam świetnych, uczynnych ludzi. To dzięki nim bardzo szybko mogłam się tutaj dobrze poczuć.

Na samym początku nie nosiłam jeszcze chusty, ale gdy zaczęłam to i tak nic się zmieniło. Trochę się obawiałam tego jak znajomi zareagują, a oni nie dali mi nawet odczuć, że wyglądam inaczej. Czasami ktoś się obejrzy czy dłużej poprzygląda mi na ulicy, ale to normalne. Wiem, że idąc z chustą na głowie wyglądam inaczej niż większość osób i to zwraca uwagę. Ja też potrafię się obejrzeć za kimś nieco odmiennym – np. z niebieskimi włosami. Mi to nie przeszkadza. Nie mam też żadnego powodu, żeby się tej chusty wstydzić.

Mieszkacie w Wilanowie. Stosunkowo blisko stołecznego meczetu.

Lubna: Meczet na Wiertniczej jest ważnym miejscem dla wszystkich stołecznych muzułmanów. W dni modlitw czy święta wypełnia się po brzegi. Mamy jednak nadzieję, że w końcu uda się zakończyć budowę nowego, większego. Będzie stał przy Blue City  a więc w zdecydowanie lepszym pod względem komunikacyjnym miejscu.

Jak mieliście okazję się poznać. Właśnie przy okazji wizyt w meczecie, przez znajomych?

Waleed: Można powiedzieć, że przez wspólnego znajomego – Marka Z. (śmiech). Tak zwyczajnie jak wielu ludzi teraz, przez facebooka. Później było jednak inaczej niż to jest w przypadku większości par w Polsce.

Lubna: Dają o sobie znać różnice kulturowe.

Waleed: Miałem poważne zamiary więc musiałem pójść do rodziców żony. Poprosiłem o rękę i zaczął się okres narzeczeństwa. Teraz dla Polaków narzeczeństwo to okres przed samym ślubem i raczej taki czas przygotowań do uroczystości. Nie trwa zbyt długo, a ludzie poznają się wcześniej. U nas jest inaczej. Narzeczeństwo jest bardziej oficjalne. Rodziny wiedzą, że młodzi próbują się lepiej poznać i dopasować do siebie. To nie jest tak, że musi się skończyć ślubem, sporo osób z naszego regionu po takim okresie jednak się rozchodzi. Nam się udało i już jesteśmy po ślubie.

Lubna: Najpierw była ceremonia w meczecie, potem w urzędzie stanu cywilnego, a na końcu całkiem normalne wesele łączące trochę tradycji arabskich i polskich. Z tych ostatnich choćby powitanie chlebem i solą.

Waleed: Pewną niedogodnością dla muzułmanów jest to, że nasze śluby nie są uznawane i nie ma możliwości zorganizowania jednej uroczystości jak to jest w przypadku katolików. Dlatego musieliśmy się stawić w urzędzie stanu cywilnego.

Macie jakieś swoje ulubione miejsca? Takie w których spotykacie się ze znajomymi?

Lubna: Większość moich znajomych to ludzie ze studiów i koleżanki, które przeszły w ostatnim czasie na islam. Trzymamy się razem, ale to nie jest tak, że mamy jakieś arabskie lokale do których tylko chodzimy. Tak jak wszystkie dziewczyny chodzimy do kawiarni czy innych lokali w centrum. Tutaj nie ma żadnych różnicy.

Żadnych?

Lubna: Może tylko taka, że w Iraku czy na bliskim wschodzie jest bardzo gorąco. Wychodzenie w środku dnia przeważnie nie ma sensu. To oznacza, że ludzie spotykają się do późna w nocy jak jest już nieco chłodniej. Tutaj też lubię takie spotkania.

Z tego też powodu bardzo lubię nocną Warszawę. Teraz jest szczególnie fajna. Niby  to nie są nasze święta, ale te wszystkie rozświetlone dekoracje bardzo mi się podobają. Taka Warszawa najbardziej mi się podoba. Lubię też ten zgiełk, który towarzyszy każdemu dużemu miastu. W Bagdadzie było tego ruchu jeszcze więcej.

Każda stolica ma to do siebie, że żyje się szybciej i intensywniej.

Lubna: Pewnie tak i za to właśnie Warszawę kocham. Miasto mi się bardzo podoba, jest bardzo zielone. Stołeczne parki są niesamowite z tymi starymi wielkimi drzewami.  Szkoda może tych wszystkich ogromnych reklam, ale i tak jest fajnie.

Bardzo lubię też samo centrum i Pałac Kultury. Na niewielkim w sumie obszarze jest wszystko. Kawiarnie, kina, parki czy centra handlowe. Można pójść na spacer i skończyć na zakupach (śmiech). Całkiem dobre też są muzea – można się z nich było wiele nauczyć i wystawy nie są nudne.

Jest coś czego Ci brakuje?

Lubna: Jak każdemu imigrantowi przede wszystkim ludzi i znajomych, którzy zostali w Iraku. Tęsknię za nim, za ulicami na których się wychowałam, za atmosferą w której tam mieszkaliśmy. Nasze rodziny są większe, trzymamy się blisko ze wszystkimi wujami, ciotkami i dalszymi krewnymi. Przez to wszystkie święta są krótsze – tutaj już pierwszego dnia udaje się nam ze wszystkimi spotkać. Fajnie by było i tutaj mieć taką wielką rodzinę. Czasami trochę brakuje mi słońca. Wiem jednak, że na razie nie ma mowy o powrocie.

Zostajecie więc w Polsce na dłużej?

Lubna: Jestem tutaj już od 8 lat i nie miałam żadnej nieprzyjemnej sytuacji związanej z moim pochodzeniem.  Nie spotkało mnie nic złego. Polacy i warszawiacy wydają mi się ludźmi bardzo otwartymi, skończyłam medycynę i staram się o specjalizację. Co najważniejsze mam męża z którym doczekaliśmy się potomka.

Waleed:  Ja jestem w Polsce już 15 lat. Nawet jeśli raz i dwa zdarzyło się coś nieprzyjemnego to nie warto o tym wspominać. Do życia trzeba podchodzić pozytywnie, inaczej można pogrążyć i zginąć w smutku. Dużo szczęścia mnie tutaj spotkało. Zostałem lekarzem, mam pracę, którą lubię i która daje społeczny prestiż. Poza tym wystarczy, że się rozejrzysz. Dom na kredyt, ale będzie własny. Cały czas dzieciak gdzieś tutaj biega, mam wspaniałą żonę. Niczego nam nie brakuje. Czego od życia chcieć więcej?


Pierwszą część rozmowy poświęconą zamachom na „Charlie Hebdo” możecie przeczytać w tekście pt. Charlie Hebdo. Tak to widzą polscy muzułmanie