Ulica Foksal jest dziś gwarnym, wypełnionym barami, restauracjami, a latem także ogródkami piwnymi miejscem. Mało kto pamięta o tym, że przed wojną była ona świadkiem jednego z najbardziej zuchwałych morderstw politycznych w historii Polski. W czerwcu zeszłego roku minęło okrągłe 80 lat od zabójstwa ministra spraw wewnętrznych, Bronisława Pierackiego, dokonanego przez ukraińskiego nacjonalistę. W ostatnich latach przed II wojną światową sprawą tą, a także procesem współpracowników mordercy, żyła Warszawa, a z nią cała Polska.
Pieracki i Ukraińcy w II RP
Pieracki był dziwnym człowiekiem. Jako jeden z najbliższych współpracowników Piłsudskiego, pochodzący z Nowego Sącza były legionista i minister spraw wewnętrznych w trzech kolejnych rządach „sanatorów”, był zwolennikiem autorytarnego stylu sprawowania władzy i zaostrzania kursu politycznego obozu piłsudczykowskiego wobec sił opozycyjnych. Opowiadał się za silnym państwem, traktującym obywateli surowo, lecz sprawiedliwie. Nie bez kozery był więc postrzegany jako postać zafascynowana włoskim faszyzmem (co w latach 30. XX wieku nie było wcale niczym szczególnie rzadkim w polskich elitach politycznych). Przezywany był nawet czasem przez swoich politycznych przyjaciół „Bronitem Pieratinim”. Choć uważany za osobę pracowitą i znakomitego administratora, jego współpracownicy uważali, że w zachowaniu ministra wyczuć można było jakąś dziwną rezerwę, wyczekiwanie. Jeden z mu współczesnych pisał o Pierackim tak: „małomówny, posępny, nieco ociężały jak na młodego oficera; nie miał w sobie nic z męża stanu”. Oglądając portrety ministra, trudno oprzeć się wrażeniu, że niemal zawsze spogląda on na fotografa w pogardliwy, mało sympatyczny sposób. Nic więc dziwnego w tym, że Pieracki nigdy nie związał się z żadną kobietą – po ministerialnych korytarzach krążyły plotki, że powodem tego była wstydliwa choroba skóry, na którą miał cierpieć.
Jednym z głównych celów politycznych ministra było nawiązanie nici porozumienia władz państwowych z największą miejszością narodową zamieszkującą II RP – Ukraińcami. W latach 30. stosunki te były wyjątkowo napięte – w kraju narastały tendencje autorytarne, a zwolennicy rządów „silnej ręki”, których nie brakowało zarówno w obozie rządowym, jak i wśród prawicowej opozycji, postulowali zdecydowaną politykę wobec niepolskich obywateli Rzeczypospolitej. Wyrazem tego była tzw. pacyfikacja Małopolski Wschodniej, przeprowadzona w 1930 r. na terenach ówczesnych województw lwowskiego, tarnopolskiego i stanisławowskiego. W odpowiedzi na akcje sabotażowe nielegalnej Ukraińskiej Organizacji Wojskowej (dążącej do powołania niezależnego państwa ukraińskiego), w ramach odpowiedzialności zbiorowej, polska policja i wojsko dokonały rewizji w mieszkaniach Ukraińców, zniszczeń budynków i mienia. Dochodziło także do pobić i aresztowań osób oskarżonych o działalność niepodległościową. Kilka lat później po tych wydarzeniach, minister Pieracki próbował, ponad głowami przywódców politycznych, nawiązać porozumienie z Ukraińcami żyjącymi w Polsce. W tym celu na początku czerwca 1934 r. udał się w podróż po Małopolsce Wschodniej, spotykając się nawet z ich duchowym przywódcą, metropolitą lwowskim Andrzejem Szeptyckim. Gesty te nie spodobały się nacjonalistom ukraińskim, którzy ocenili je jako stanowiące zagrożenie dla uprawianej przez nich polityki konfrontacji. Zapadła decyzja o konieczności przeprowadzenia spektakularnego zamachu. Ofiarą miał być minister ds. wyznań religijnych Janusz Jędrzejewicz lub właśnie Pieracki. Jego podróż do Lwowa pomogła zamachowcy podjąć decyzję, kogo należy uśmiercić.
Zamach i ucieczka
W 1934 r. pod adresem ul. Foksal 3 mieścił się znany w całym mieście i prestiżowy klub towarzyski, do którego chodziła cała ówczesna polityczna wierchuszka stolicy. Bywali tam premierzy i ministrowie. Również sam Pieracki wpadał tam często na obiad. Nie miał daleko, ponieważ siedziba Ministerstwa Spraw Wewnętrznych mieściła się wówczas przy Nowym Świecie, w Pałacu Zamoyskich. 15 czerwca, ok. godziny 15:40 Pieracki podjechał pod klub służbowym samochodem, wieziony przez swojego szofera Stanisława Witulskiego. Minister planował spędzić w budynku jakieś dwie godziny, o czym poinformował swego pracownika. Drzwi bramy klubu otworzył mu woźny, który zeznał później, że w tym samym momencie do Pierackiego podszedł wysoki blondyn, który od jakiegoś czasu spacerował po okolicy. Osobą tą był Hryhorij Maciejko, członek Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Wyciągnął on kartonowe pudełko, w którym znajdowała się bomba, mająca zabić Pierackiego. Ścisnął pakunek, jednak mechanizm nie zadziałał – zapalnik nie zdetonował ładunku, szklana rurka okazała się zbyt solidna, aby było ją łatwo stłuc. Zamachowiec wyjął więc rewolwer i trzy razy strzelił do zaskoczonego Pierackiego. Dwie kule trafiły ministra w tył głowy. Upadł nieprzytomny na ziemię, ciężko raniąc się w twarz.

Pałac Bourbona przy ul. Foksal 3/5. Budynek zbudowany w latach 1878-1879. W dwudziestoleciu międzywojennym mieściły się w nim poselstwa norweskie i meksykańskie, a także klub towarzyski, popularny wśród polityków. Z lewej stan z 1934 r. – strzałką zaznaczono miejsce zamachu na ministra Pierackiego. Z prawej – wygląd dzisiejszy. Budynek został zniszczony podczas powstania warszawskiego, odudowany w latach 1947-1951 w odmienionym kształcie.
Na ulicach Warszawy rozpoczęła się pogoń za zamachowcem. Ukrainiec początkowo oddalał się z miejsca zamachu spokojnie, jednak do ogrodzenia klubu podbiegł zaalarmowany woźny, który krzyknął do pozostałych pracowników lokalu „To ten!” Maciejko zerwał się więc do ucieczki w kierunku Nowego Światu. Do pościgu przyłączyli się także goście, w tym wojewoda Belina-Prażmowski i pułkownik Roman Abraham. W pewnym momencie, na wysokości domu przy ul. Foksal 10, zbiegowi drogę zastąpił woźny ambasady japońskiej. Maciejko strzelił do niego, na szczęście niecelnie. Według niektórych relacji, zdetonował także bombę, którą jak dotąd trzymał pod pachą. Kontynuował jednak ucieczkę.
Maciejko oddał kilka strzałów przed i za siebie, po czym wpadł w ulicę Kopernika. Tam natknął się na policjanta Władysław Obrębskiego, który strzelił dwa razy do zamachowca, chybiając. Ten odpowiedział mu kilkoma strzałami i trafił stróża prawa w lewą rękę, unieruchamiając go. Ukrainiec mógł biec dalej. Wbiegł w ulicę Szczyglą. Nagle pojawił się jadący samochodem szofer Pierackiego, Stanisław Witulski, który na własną rękę zaczął pościg za zamachowcem. Do pościgu dołączył także posterunkowy Stanisław Bagiński. Biegł on obok samochodu z rewolwerem w ręku. Kolejne sceny, które rozegrały się tego czerwcowego dnia 1934 r., były niczym żywcem wyjęte z gangsterskiego filmu.

Ulica Kopernika, w którą wbiegł zamachowiec, skręcając z ul. Foksal. Z lewej stan z 1934 r. – przy dużym, białym budynku przecznica, ulica Szczygla. Po prawej – stan dzisiejszy. Trudno odnaleźć ślady przedwojennej zabudowy.

Ulica Szczygla. Po lewej ukazana dalsza trasa ucieczki zamachowca – z głębi, z ul. Kopernika wbiegł w nią i dobiegł do schodów, wiodących na ul. Okólnik – między dużym domem, a murem.
„Z zawrotną szybkością rozgrywały się dalsze wypadki: na wołanie Witulskiego posterunkowy Bagiński wskoczył na stopień samochodu i maszyna przyspieszyła bieg” – relacjonował Ilustrowany Kurier Codzienny. „Ścigany tymczasem dopadł schodków, prowadzących z ulicy Szczyglej w górę na ulicę Okólnik. Na zakręcie schodków ścigany zniknął wszystkim z oczu, aczkolwiek pościg znajdował się zaledwie w odległości kilkudziesięciu kroków” – można było przeczytać w gazecie. Ścigający, zmyleni przez przechodniów, którzy stwierdzili, że nie widzieli żadnego uciekiniera, założyli, że zamachowiec musiał ukryć się gdzieś w pobliżu. Skupiono się więc na przeszukaniu pobliskich zakładów kaflarskich Stachiewicza oraz ogrodu zakładu św. Kazimierza. Poszukiwano mężczyzny w zielonkawym płaszczu. „W tym czasie, była to już godzina 16, a więc mniej więcej 20 minut po zbrodni, z bramy domu nr 5 przy ul. Okólnik wyszedł jakiś nieznany osobnik bez płaszcza i okrycia głowy, który swobodnym i spokojnym krokiem skierował się na lewo stronę ulicy Ordynackiej” – donosił popularny „IKAC”.
Zauważyło go kilka osób, ale „ponieważ nieznajomy zachował się spokojnie, a uwaga była nastawiona na osobnika w zielonkawym płaszczu, osoby te ani nie zatrzymały wychodzącego, ani nie zaalarmowały nikogo z policjantów, gdyż nie pomyślały o tem, że może to być ów ścigany osobnik. Nieznajomy tymczasem przeszedł środkiem jezdni w stronę Muzeum Krasińskich, poczem spokojnym również krokiem skręcił w ul. Ordynacką i zniknął z oczu” – pisał dziennikarz gazety. „Na miejsce zjechali oficerowie policji i pod ich kierunkiem zarządzono metodyczne poszukiwania na wszystkie strony. Wtedy dopiero wkroczyli policjanci również i do domu nr 5, dokonując rewizji w mieszkaniach. Jeden z wywiadowców wraz z dozorcą domu udał się na klatkę schodową i tu na czwartem piętrze znaleziono płaszcz, który uczestnicy pościgu rozpoznali, jako płaszcz uciekającego zbrodniarza. Po przeszukaniu kieszeni znaleziono w jednej z nich dwie spinki do koszuli, bilet z opłaty krzesła w parkach publicznych i małą, zmiętą kokardę żółto-niebieską. Kokardki te kolportowane były w Małopolsce Wschodniej przez nacjonalistów ukraińskich” – można było przeczytać w gazecie.

Ulica Szczygla. Wbiegł w nią morderca Pierackiego (na lewym zdjęciu zaznaczona jego trasa), dobiegł do końca i skręcił na lewo, na schody, wiodące na ul. Okólnik.

Po lewej schody, łączące ul. Szczyglą z ul. Okólnik. Przebiegł nimi zamachowiec i skręcił w lewo. Na prawym zdjęciu dom przy ul. Okólnik 5, do którego wbiegł i ukrył się przed pościgiem.
W tym czasie Pieracki już konał. Otrzymał postrzał w głowę. Przewieziono go do wojskowego szpitala Centrum Wyszkolenia Sanitarnego. Tam lekarze natychmiast przystąpili do operacji. Kulę udało się wyjąć, jednak minister zmarł ok. godziny 17:15, nie odzyskawszy już przytomności. Jak stwierdzono, „skrytobójcza kula weszła do czaszki od tyłu i spowodowała rozerwanie podłużnej zatoki mózgowej, rozległe uszkodzenia mózgu i znaczne pęknięcie kości oraz pokrywy czaszki. Uszkodzenia te były bezwarunkowo śmiertelne. Niezależnie od tego stwierdzono u zmarłego przestrzał prawej muszli usznej”. Biegli orzekli, że strzały oddano z odległości ok. 25 centymetrów.
Pogrzeb i Bereza Kartuska
Pieracki miał iście królewski pogrzeb – w uroczystościach żałobnych w Warszawie udział wzięło ok. 100 tys. ludzi. Następnie ciało przewieziono specjalnym pociągiem do Nowego Sącza, gdzie zostało pochowane. Później szczątki przeniesiono do specjalnego mauzoleum. Nazwiskiem Pierackiego nazywano ulice i place wielu miast w całej Polsce. Przemianowano także w taki sposób ulicę Foksal w Warszawie. Imię zamordowanego ministra zachowała aż do wojny.
O wiele bardziej złowieszczym pokłosiem śmierci Pierackiego było utworzenie Obozu Odosobnienia w Berezie Kartuskiej. Miał on służyć do przetrzymywania wyjątkowo niebezpiecznych wrogów państwa polskiego. Wkrótce trafili do niego nie tylko Ukraińcy podejrzewani o działalność terrorystyczną, ale także narodowcy, czy komuniści. Zdaniem wielu historyków, to właśnie obóz w Berezie można nazwać „polskim obozem koncentracyjnym”.
Ostatnim aktem całej sprawy był proces współpracowników zamachowca. Samemu Maciejce udało się zbiec za granicę. Zmarł w 1966 r. w Buenos Aires. Nigdy nie został osądzony za zamordowanie Pierackiego. Inaczej było z jego współpracownikami z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Łącznie w tzw. procesie warszawskim na ławie oskarżonych zasiadło 16 osób, w tym Stepan Bandera – szef prowidu (krajowej egzekutywy) OUN. Zapadły dwa wyroki kary śmierci (zamienione na mocy amnestii na dożywocie) oraz od 7 do 16 lat więzienia. Sprawa morderstwa Pierackiego zszokowała opinię publiczną. Wkrótce potem jednak Warszawa stała się świadkiem wydarzeń o wiele bardziej krwawych, a w wyniku wojennych zniszczeń zmieniła się ulica Foksal, która kilka lat wcześniej była niemym świadkiem zamachu na ministra spraw wewnętrznych II RP.
Polub TwarzeWarszawy.pl na Facebooku
Obserwuj TwarzeWarszawy.pl na Twitterze
Poleć TwarzeWarszawy.pl w Google+
Śledź TwarzeWarszawy.pl na Wykopie